Wieczór z ładunkiem wrażeń

Wieczór z ładunkiem wrażeń
Tegoroczni laureaci konkursu choreograficznego Masdanza pokazani na 16. Międzynarodowym Festiwalu Tańca Zawirowania byli dla mnie jak wybuch emocjonalnej bomby. Każdy z trzech performensów charakteryzował się czymś innym, ale łączył je ogromny ładunek wrażeń, więc najbardziej żałuję tego, że nie mogłam spektakli zobaczyć na żywo i przeżywać ich historii razem z wykonawcami. Niestety, rzeczywistość pandemiczna odebrała widzom możliwość wizyty w teatrze ale dzięki pomocnej dłoni organizatorów otrzymaliśmy transmisje online, na żywo. Zainteresowanie było ogromne, co jest wyraźnym sygnałem, że zapotrzebowanie na sztukę nie słabnie!

Na pierwszy ogień poszło „The home of Camila”. Giorgia Gasparetto w pierwszej chwili skojarzyła mi się z małą baletnicą z pozytywki. Artystka w zwiewnej, lekkiej białej sukience,  poruszała się tak, jakby nieznana siła nie pozwala jej odejść od stoliczka. Gdy z offu płynęły dźwięki miasteczka przeplatające się z odgłosami natury, szumem wiatru czy ćwierkaniem ptaków, dziewczyna wydawała mi się uwięziona, zamknięta w strefie stolika i zdjęcia w ramce na niej stojącym. Jak w nakręcanym puzderku, tyle że to stolik się kręcił, a nie baletnica…

Postać kreowana przez Gasparetto podjęła jednak kuszące ją swoimi dźwiękami wyzwanie. Opuściła swoje bezpieczne miejsce i ostrożnie wykorzystywała całą przestrzeń. Wyzbyła się tego, co zostało przy stoliczku. Jej ruchy stawały się coraz pewniejsze, a całość choreografii pozostała przy tym niezwykle subtelna, delikatna, lekka. Wyglądało to tak, jakby bohaterka zaczęła reagować na wszystkie bodźce z nowego świata, a mimo bólu, jaki ją spotykał nadal tkwiła w objęciach swej ciekawości.

Czy to zatracenie się w nowej rzeczywistości? Ucieczka w nieznane? Wydaje się, że cierpienie, jakiego doświadczyła dziewczyna z „Home od Camila” pozwoliła jej na akceptację samej siebie. W finale Gasparetto w absolutnej ciszy podchodzi do stolika, który jeszcze niedawno był dla niej czymś w rodzaju więzienia, zabiera z ramki zdjęcie, przytula je i po prostu odchodzi. Widzowi pozostaje spokój…

Kolejną część wieczoru zapełniło „Out of the blue”. Zabolało mnie to. Fizycznie. Danielle Huyghe i Alexandra Verschuuren swoim spektaklem wywołały we mnie ogromne poczucie współodczuwania. „Out of the blue” porusza bowiem temat rzeczywistości snów, a artystki balansują w nim między niepewnością, a niepokojem. Ich szybkie synchroniczne ruchy początkowo przywodziły mi na myśl powtarzalną, mechaniczną pracę, w której wraz z upływem czasu powtarzalność staje się normą.

Bardzo duży wpływ na współodczuwanie z artystkami ma tutaj muzyka. Jest głośna, niepokojąca i często przerywana. Tancerki wyraźnie reagują na te muzyczne bodźce i mocniej akcentują niektóre ruchy. Ich powtarzalność, zwłaszcza w sekwencji na ziemi, trwała tak długo, że stała się dla mnie fizycznie bolesna. Poczułam się jak przy oglądaniu horrorów, gdzie ma się ochotę krzyknąć do bohatera, żeby nie otwierał tych przeklętych drzwi. Ale mimo tego dziwnego uczucia oraz ścisku żołądka, przyznam się, że coraz bardziej i silniej wnikałam w tę opowieść. Była nie tylko bolesna, ale intrygująca i wręcz hipnotyzująca.

Sny bywają zdradliwe. Rzadko zapamiętujemy te dobre, miłe senne marzenia, za to silnie pozostają nam w pamięci koszmary. Poczucie bezradności, niepokoju i stany niepewności, które nam wtedy towarzyszą – zostały bardzo dobrze oddane przez artystki. Udało im się pokazać tkwienie w pułapce, z której nie ma wyjścia.

Giovanni Insaudo, który odpowiada za choreografię „Crisalide” w dużej mierze zaplanował ją na ziemi. Postać tu tkwiącą podtrzymują przywiązane do ciała balony, ale obserwujemy jej wielkie cierpienie. Balony, które zazwyczaj wzbudzają pozytywne skojarzenia, są tutaj po prostu ciężarem…

„Crisalide” to po polsku „poczwarka”, a co za tym idzie tancerka (Yadira Rodriguez Fernandez) odtwarzająca rolę wyznaczoną przez Insaudo przechodzi trudną transformację do swojej pełnej, pięknej formy. Nie jest to łatwe. Powtarzające się drgawki, spazmy jedynie utwierdzają w tym przekonaniu.

Balony odlatują. Pierwszy jakby niedbale, potem kolejne. Przeobrażenie dobiegło końca. Balony wypełnione helem zamiast ciągnąć w górę, ciągnęły w dół. Teraz może się wyprostować, zaprezentować światu siebie w swojej całej okazałości. Zaczyna tańczyć. Lekko, z przejęciem, z narastającą nadzieją oraz radością. Całe ciało zdaje się wołać: „oto ja!”.

Nie będę ukrywać, że ten spektakl najmocniej mnie wzruszył. Z napięciem obserwowałam zmagania człowieka ze zniewoleniem, przemianę, kreowanie samego siebie, wydarcie się z kokonu. Oczywiście proces wyklucia wymagał wiele wysiłku, bólu oraz cierpienia. Przyniósł jednak wyzwolenie. Oddech, który można zaczerpnąć pełną piersią. Wolność.

Spektakl można odczytywać na wiele sposobów. Początkowa izolacja kojarzy się z okresem kwarantanny i stawia pytania o to, jak najlepiej zagospodarować ten czas. Udowadnia, że nie można się poddawać. Innym odczytaniem może być podążanie za swoim marzeniem. Marzeniem, które utrzymuje przy życiu, a czasami jest jedynym źródłem nadziei. Droga do jego realizacji nie jest usłana różami, wręcz przeciwnie – pełna jest niepowodzeń i łez. Ale czy to właśnie nie marzenia utrzymują nas przy życiu i dają nadzieję?

„Crisalide” to również historia o procesie tworzenia, dążenia do wykreowania swojego dzieła. Nieważne za jaką cenę. Ważne, że odbywa się podróż do wolności jednostki, artystycznej czy społecznej – jest długa, ale warta zachodu. Ze łzami w oczach obserwowałam ten „motyl” radosny i wolny schodzi ze sceny – jeśli mu się udało, to nam też się uda! Prawda?

Katarzyna Jarczak (Brygada Tańca)

Recenzja napisana w ramach projektu Brygada Tańca, organizowanego przez Centrum Teatru i Tańca z partnerstwem Strony Tańca. 

„Wieczór laureatów Konkursu Choreograficznego Masdanza”, spektakle: „The home of Camila” Giorgia Gasparetto; „Out of the blue” Danielle Huyghe i Aleksandra Verschuuren; „Crisalide”, choreografia: Giovanni Insaudo, wykonanie: Yadira Rodriguez Fernandez, 16. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania, pokaz online: 08.11.2020