2. edycja Kina Tańca Online w 2022 roku poświęcona została zjawiskom transcendentalnym, metaforycznym, mistycznym czy religijnym. Regina Lissowska-Postaremczak – kuratorka tego programu z ramienia Fundacji Artystycznej PERFORM – wybrała więc sześć filmów z różnych krajów pokazujących wierzenia, tradycje ale i pokazujących rozmaite interpretacje zdarzeń, których nie da się w sposób racjonalny wyjaśnić.
Temat „Światów ukrytych”, bo taki podtytuł nosiło Kino Tańca, emitowane w Internecie w dniach 3-6 marca 2022 r., okazał się być jednak bardzo trudny dla artystów i jedynie na dwie, może trzy, propozycje z całego zestawu warto w mojej opinii zwrócić szczególną uwagę, choć wszystkie cechowało uniwersalne podejście do tematu.
Przykładowo „Anul Nou” („Nowy rok”, reż. Corina Andrian), który był próbą oddania hołdu rumuńskim tradycjom, owszem pokazał nieznane nam w Polsce rytuały w maskach pozwalające na „łączenie się” ze zmarłymi przodkami, ale jego oglądanie stwarza – głównie z powodu muzyki – silny dyskomfort. Reżyserce udało się, poprzez taniec i tekstylia, opowiedzieć historię metafizycznego oczyszczania, odnawiania i świętowania życia, jej bohaterka otoczona przez postaci w maskach nawiązuje w „Anul Nou” łączność z niewidzialnymi światami, dotyka namacalnie przeszłości, która pozwala jej wejść w przyszłość (czego dowodem jest świetna scena z wyciąganiem związanej z duchami, czerwonej wstążki z ust głównej bohaterki). I za to należy się docenienie, ale nie ma w tym filmie piękna ruchu – taniec i prowadzenie kamery sprawia wrażenie niejednolitości, a widz pozbawiony kontaktu z prawdziwymi twarzami, z emocjami malującymi się na nich, szybko traci swoją uważność, i to, co najważniejsze, czyli przeżycie tego rytuału jak własnego jest niemal niemożliwe.
Za to „Bhairava” (reż. Philip Szporer i Marlene Millar), choć mniej oczywiste i dotyczące odległej kultury Indii – zachwyca. Film stworzony z hinduską tancerką Shantalą Shivalingappą opierający się na rytmie i czasie zrealizowano w dwóch nietypowych, pustynnych lokalizacjach, w Anegundi i Hampi w Indiach, które miały znaczenie w odniesieniu do samotnej natury boga Shivy. „Bhairava” to rodzaj filmowej modlitwy, gdzie z muzyką graną na hinduskich instrumentów ściśle współgra otoczenie, pory dnia i starannie wyreżyserowany, nagrany i zmontowany ruch taneczny. Gesty i praca nóg Shantali Shivalingappy to coś zupełnie odmiennego od znanego nam tańca współczesnego, czy nawet układów tańca hinduskiego, jakie są obecne w filmach czy na warsztatach tanecznych dostępnych w Polsce. To są tak precyzyjne ruchy, że można je porównać tylko do tradycyjnego tańca indonezyjskiego czy ewentualnie, choć nieco mniej, do japońskiego jiutamai. Film Szporera i Millar pełny jest także pięknych obrazów, filmując wykorzystano teren, by stworzyć odpowiednią atmosferę, a widoki takie jak wyciemniona postać tancerki w przesmyku skalnym na tle zachodzącego słońca muszą zrobić na niejednym odbiorcy wielkie wrażenie. Całość – mimo wielu zmian realizacyjnego planu – łączy muzyka i pomysł nakierowania na szczegóły kontrowanych ogólnymi, szerokimi planami, co nadaje pracy spójności ale i możliwości wielu interpretacji, niekoniecznie związanych z duchowością i religią ale i medytacją, pędem i spokojem świata, naszego świadomego uczestnictwa w nim, w jego czasie, w jego rytmie. A taniec? Taniec zgaśnie wraz z nadejściem nocy…
Po obejrzeniu tak barwnego na wszystkich możliwych poziomach „Bhairava”, kolejna prezentacja Kina Tańca, którą było „Wake” (reż. Katie Beard i Naomi Turner) poświęcone hołdzie śmierci, odrodzeniu i nostalgii nie zrobiło na mnie wstrząsającego wrażenia. Spokojna choreografia o wędrówce i przemijaniu (w kulturze katolickiej) zrealizowana jest poprawnie, ale brak tutaj było dla mnie jakiejś rozpalającej emocje iskry czy choćby efektu zaskoczenia, sprawiających, że ten krótki metraż wyróżni się na dłużej spośród innych, choć główną rolę zagrała tutaj charakterystyczna Sarah Farrow-Jones.
Jeszcze większy problem mam z „Ecce” (reż. Fu Le) – nakręconą przez dyrektora zespołu Tetrapode impresją dotyczącą palindromu „In girum imus nocte ecce et consumimur igni” (Wchodzimy w krąg nocą i pochłonie nas ogień – przyp.). Zrealizowany na odludnej wyspie podczas trzeciego lockdownu we Francji film jest opowieścią o spotkaniu – dodajmy, że nie całkiem realnym – dwojga ludzi. On korpulentny, ona zaś wiotka, nierealna, z pomalowanym ciałem – będzie jego marzeniem, wspomnieniem, a nawet przekleństwem. Ciekawy wizualnie projekt dotykający tematu ujarzmiana psychiki, ale niestety słabo zagrany aktorsko.
Z kolei niezbyt atrakcyjny w plastyce obrazu, króciutki film „Spectre” (reż. Sebastien de Buyl) zaskakuje oryginalnym pomysłem. Reżyser nakręcił go samotnie w pustynnych rejonach Teksasu, gdzie szukał inspiracji do obudzenia w sobie zwierzęcych instynktów. Ta bardzo osobista produkcja rozpoczyna się w jakimś zapyziałym motelu a kończy wśród ogromnych konstrukcji prostokątnych bloków, pustych wewnątrz stojących na spalonej słońcem ziemi. Widzimy tancerza badającego ten dziwny teren, a raczej oglądamy jedynie jego powłokę – obraz został tak zmodyfikowany, że postać nie ma dłoni, nóg i głowy, ma tylko biała koszula. Wiemy, że wewnątrz jest ciało, ale go nie widzimy – w wyobraźni widza tworzy się więc upiorne wrażenie, że obserwujemy jakiś metafizyczny byt, ducha. 2 minuty 50 sekund – tylko tyle trwa ta produkcja, w której nie ma wysmakowanych ujęć, pięknych krajobrazów, muzyki i de facto nie widzimy w nim bohatera, a jednak „Spectre” robi wrażenie.
Podobnie jest w przypadku filmu „Jilava” (reż. John T. Williams), gdzie taniec pojawia się tylko w jednej baletowej scenie, ale przedstawiona w nim historia jest tak wstrząsająca, tak ciekawa, tak głęboko dotykająca mało znanej historii, że wręcz nie można od niej oderwać oczu. Twórcy „Jilavy” oparli ją luźno na historii pastora Richarda Wurmbranda, który spędził na przełomie lat 40. i 50. XX wieku 14 lat w komunistycznym więzieniu w okupowanej przez sowietów Rumunii. Tu był torturowany za swoją chrześcijańską wiarę i tworzenie podziemnego kościoła. „Zrobiłem ten film jako przypomnienie o brutalności komunizmu, ale także jako opowieść o sile wiary i mocy przebaczenia” – mówi reżyser „Jilavy”.
I rzeczywiście jest to refleksyjna historia o nienawiści i wybaczeniu. Słyszymy w niej prawdziwe słowa anonimowego więźnia, który towarzyszył w Jilavie pastorowi Wurmbrandowi, które badacze znają z kartek pamiętnika przypadkiem odnalezionych za ścianą jednej z cel więzienia podczas prac renowacyjnych w 2011 roku. Dziennik był datowany na 30 kwietnia 1959 roku i dopiero dziś poznajemy jego treść. Na kartkach opisane są m.in. tortury, jakie sowieci stosowali wśród wierzących osadzonych, m.in. ukrzyżowanie więźniów w okresie Wielkanocy i ich śmierć w mękach. Poznajemy też samego pastora, który mimo bicia nie wyrzekł się swoich przekonań i modlił się za swoich oprawców, wreszcie przemianę samego anonimowego więźnia, który doznał objawienia, które nauczyło go przebaczenia
„Jilava” z pewnością jest filmem wartym obejrzenia. To taneczny film będący rodzajem dokumentu, odkrywającego i popularyzującego nieznaną powszechnie historię.
Sandra Wilk
Kino Tańca Online, vol. 2 – Światy ukryte, organizator: Fundacja Artystyczna PERFORM, kurator: Regina Lissowska-Postaremczak, pokazy online, 03.03–06.03.2022
Temat „Światów ukrytych”, bo taki podtytuł nosiło Kino Tańca, emitowane w Internecie w dniach 3-6 marca 2022 r., okazał się być jednak bardzo trudny dla artystów i jedynie na dwie, może trzy, propozycje z całego zestawu warto w mojej opinii zwrócić szczególną uwagę, choć wszystkie cechowało uniwersalne podejście do tematu.
Przykładowo „Anul Nou” („Nowy rok”, reż. Corina Andrian), który był próbą oddania hołdu rumuńskim tradycjom, owszem pokazał nieznane nam w Polsce rytuały w maskach pozwalające na „łączenie się” ze zmarłymi przodkami, ale jego oglądanie stwarza – głównie z powodu muzyki – silny dyskomfort. Reżyserce udało się, poprzez taniec i tekstylia, opowiedzieć historię metafizycznego oczyszczania, odnawiania i świętowania życia, jej bohaterka otoczona przez postaci w maskach nawiązuje w „Anul Nou” łączność z niewidzialnymi światami, dotyka namacalnie przeszłości, która pozwala jej wejść w przyszłość (czego dowodem jest świetna scena z wyciąganiem związanej z duchami, czerwonej wstążki z ust głównej bohaterki). I za to należy się docenienie, ale nie ma w tym filmie piękna ruchu – taniec i prowadzenie kamery sprawia wrażenie niejednolitości, a widz pozbawiony kontaktu z prawdziwymi twarzami, z emocjami malującymi się na nich, szybko traci swoją uważność, i to, co najważniejsze, czyli przeżycie tego rytuału jak własnego jest niemal niemożliwe.
Za to „Bhairava” (reż. Philip Szporer i Marlene Millar), choć mniej oczywiste i dotyczące odległej kultury Indii – zachwyca. Film stworzony z hinduską tancerką Shantalą Shivalingappą opierający się na rytmie i czasie zrealizowano w dwóch nietypowych, pustynnych lokalizacjach, w Anegundi i Hampi w Indiach, które miały znaczenie w odniesieniu do samotnej natury boga Shivy. „Bhairava” to rodzaj filmowej modlitwy, gdzie z muzyką graną na hinduskich instrumentów ściśle współgra otoczenie, pory dnia i starannie wyreżyserowany, nagrany i zmontowany ruch taneczny. Gesty i praca nóg Shantali Shivalingappy to coś zupełnie odmiennego od znanego nam tańca współczesnego, czy nawet układów tańca hinduskiego, jakie są obecne w filmach czy na warsztatach tanecznych dostępnych w Polsce. To są tak precyzyjne ruchy, że można je porównać tylko do tradycyjnego tańca indonezyjskiego czy ewentualnie, choć nieco mniej, do japońskiego jiutamai. Film Szporera i Millar pełny jest także pięknych obrazów, filmując wykorzystano teren, by stworzyć odpowiednią atmosferę, a widoki takie jak wyciemniona postać tancerki w przesmyku skalnym na tle zachodzącego słońca muszą zrobić na niejednym odbiorcy wielkie wrażenie. Całość – mimo wielu zmian realizacyjnego planu – łączy muzyka i pomysł nakierowania na szczegóły kontrowanych ogólnymi, szerokimi planami, co nadaje pracy spójności ale i możliwości wielu interpretacji, niekoniecznie związanych z duchowością i religią ale i medytacją, pędem i spokojem świata, naszego świadomego uczestnictwa w nim, w jego czasie, w jego rytmie. A taniec? Taniec zgaśnie wraz z nadejściem nocy…
Po obejrzeniu tak barwnego na wszystkich możliwych poziomach „Bhairava”, kolejna prezentacja Kina Tańca, którą było „Wake” (reż. Katie Beard i Naomi Turner) poświęcone hołdzie śmierci, odrodzeniu i nostalgii nie zrobiło na mnie wstrząsającego wrażenia. Spokojna choreografia o wędrówce i przemijaniu (w kulturze katolickiej) zrealizowana jest poprawnie, ale brak tutaj było dla mnie jakiejś rozpalającej emocje iskry czy choćby efektu zaskoczenia, sprawiających, że ten krótki metraż wyróżni się na dłużej spośród innych, choć główną rolę zagrała tutaj charakterystyczna Sarah Farrow-Jones.
Jeszcze większy problem mam z „Ecce” (reż. Fu Le) – nakręconą przez dyrektora zespołu Tetrapode impresją dotyczącą palindromu „In girum imus nocte ecce et consumimur igni” (Wchodzimy w krąg nocą i pochłonie nas ogień – przyp.). Zrealizowany na odludnej wyspie podczas trzeciego lockdownu we Francji film jest opowieścią o spotkaniu – dodajmy, że nie całkiem realnym – dwojga ludzi. On korpulentny, ona zaś wiotka, nierealna, z pomalowanym ciałem – będzie jego marzeniem, wspomnieniem, a nawet przekleństwem. Ciekawy wizualnie projekt dotykający tematu ujarzmiana psychiki, ale niestety słabo zagrany aktorsko.
Z kolei niezbyt atrakcyjny w plastyce obrazu, króciutki film „Spectre” (reż. Sebastien de Buyl) zaskakuje oryginalnym pomysłem. Reżyser nakręcił go samotnie w pustynnych rejonach Teksasu, gdzie szukał inspiracji do obudzenia w sobie zwierzęcych instynktów. Ta bardzo osobista produkcja rozpoczyna się w jakimś zapyziałym motelu a kończy wśród ogromnych konstrukcji prostokątnych bloków, pustych wewnątrz stojących na spalonej słońcem ziemi. Widzimy tancerza badającego ten dziwny teren, a raczej oglądamy jedynie jego powłokę – obraz został tak zmodyfikowany, że postać nie ma dłoni, nóg i głowy, ma tylko biała koszula. Wiemy, że wewnątrz jest ciało, ale go nie widzimy – w wyobraźni widza tworzy się więc upiorne wrażenie, że obserwujemy jakiś metafizyczny byt, ducha. 2 minuty 50 sekund – tylko tyle trwa ta produkcja, w której nie ma wysmakowanych ujęć, pięknych krajobrazów, muzyki i de facto nie widzimy w nim bohatera, a jednak „Spectre” robi wrażenie.
Podobnie jest w przypadku filmu „Jilava” (reż. John T. Williams), gdzie taniec pojawia się tylko w jednej baletowej scenie, ale przedstawiona w nim historia jest tak wstrząsająca, tak ciekawa, tak głęboko dotykająca mało znanej historii, że wręcz nie można od niej oderwać oczu. Twórcy „Jilavy” oparli ją luźno na historii pastora Richarda Wurmbranda, który spędził na przełomie lat 40. i 50. XX wieku 14 lat w komunistycznym więzieniu w okupowanej przez sowietów Rumunii. Tu był torturowany za swoją chrześcijańską wiarę i tworzenie podziemnego kościoła. „Zrobiłem ten film jako przypomnienie o brutalności komunizmu, ale także jako opowieść o sile wiary i mocy przebaczenia” – mówi reżyser „Jilavy”.
I rzeczywiście jest to refleksyjna historia o nienawiści i wybaczeniu. Słyszymy w niej prawdziwe słowa anonimowego więźnia, który towarzyszył w Jilavie pastorowi Wurmbrandowi, które badacze znają z kartek pamiętnika przypadkiem odnalezionych za ścianą jednej z cel więzienia podczas prac renowacyjnych w 2011 roku. Dziennik był datowany na 30 kwietnia 1959 roku i dopiero dziś poznajemy jego treść. Na kartkach opisane są m.in. tortury, jakie sowieci stosowali wśród wierzących osadzonych, m.in. ukrzyżowanie więźniów w okresie Wielkanocy i ich śmierć w mękach. Poznajemy też samego pastora, który mimo bicia nie wyrzekł się swoich przekonań i modlił się za swoich oprawców, wreszcie przemianę samego anonimowego więźnia, który doznał objawienia, które nauczyło go przebaczenia
„Jilava” z pewnością jest filmem wartym obejrzenia. To taneczny film będący rodzajem dokumentu, odkrywającego i popularyzującego nieznaną powszechnie historię.
Sandra Wilk
Kino Tańca Online, vol. 2 – Światy ukryte, organizator: Fundacja Artystyczna PERFORM, kurator: Regina Lissowska-Postaremczak, pokazy online, 03.03–06.03.2022