W drugiej edycji Kina Tańca Online największą uwagę warto zwrócić na dwa fantastyczne filmy taneczne („Divided we scroll” i „Touch”), które mają taki potencjał, że z pocałowaniem ręki weźmie je nie tylko dowolna organizacja taneczna, ale i każdy festiwal filmowy. Pozostałe propozycje to raczej artystyczne eksperymenty, które mają nam przybliżyć metody badawcze i emocje, jakie przeżywają twórcy w czasach izolacji. Nie są złe, ale zostały skierowane do odbiorcy ze świata tańca i poza tę uwrażliwioną na teatr ruchu bańkę raczej nie uda im się wydostać.
Zacznijmy od założeń. „Kino Tańca Online, vol. 2 – Połączenie” skupiło się na różnych formach cyfrowej obecności i współobecności, a bije z nich głównie tęsknota za tym, co utracone, wspomnienie tego, co odłożone i wreszcie lęk przed tym, co stało się – być może na zawsze – nieobecne. Twórcy stawiają nam w swoich pracach pytania dotyczące nie tylko formy komunikacji ale także i tego, czy będziemy potrafili żyć po pandemii w ten sam sposób, co dawniej.
Tu ma swoje fundamenty poetycka forma „Kartki z kalendarza” w reżyserii Marty Kosieradzkiej i Evy Campos Suarez, w których filmie widzimy dwie różne perspektywy dwóch kobiet oddalonych od siebie. Osobno – poprzez obraz, tekst i taniec – piszą do siebie list i wspominają się nawzajem. Są w różnym wieku, żyją w różnych krajach, mają różne otoczenie – jedna znajduje się na otwartej przestrzeni, a druga wręcz przeciwnie – w zamkniętej. Ale obrazy, jakie widzą, jakimi chciałyby się podzielić, mimo że zostały na siebie nałożone w filmie – nie dają całości i nie pokazują normalnego świata. To tylko iluzja, marzenie, jakiś erzac…
Niemal bliźniaczo podobną strukturę ma „Dancing is an old friend” w reżyserii Marty Renzi. Jej film stanowi bowiem coś w rodzaju rozmowy online pomiędzy dwiema przyjaciółkami. Te rozmowy mają splecioną teraźniejszość i przeszłość. W tym paradokumencie, z jednej strony oglądamy taniec bohaterek, wciśnięty gdzieś pomiędzy zwykłe domowe obowiązki, a z drugiej – cofamy się do ich pokazów na scenach i widzimy, jak próbują odtworzyć je w nowej rzeczywistości. „Dancing is an old friend” to więc produkcja nie tylko o przyjaźni i tańcu, ale też o tęsknocie i wielopoziomowej ciasnocie, która nas więzi. Film jest jednak, w mojej ocenie stanowczo za długi, bo jego formuła w wielu fragmentach – np. tych z wideochatem – nie wychodzi zbyt daleko poza to, czego doświadczają obecnie na co dzień widzowie tak samo oddaleni od swoich przyjaciół i tak samo wspominających wspólnie przeżyte chwile. Być może wartości tej produkcji doda upływ czasu, bo o wiele ciekawiej może się oglądać tę propozycję wiele miesięcy po pandemii. Ale tymczasem ciężko jest taką propozycją silnie zainteresować widza, a już tym bardziej czymkolwiek go zaskoczyć.
Twórcy kolejnych krótkich metraży wybranych przez kuratorkę Reginę Lissowską-Postaremczak do edycji „Połączenie” prowadzą nas przez swoje eksperymenty w filmowaniu. W „Modern Person” (reż. Tero Peltoniemi) nacisk postawiono na dynamikę ruchu i nietypowe prowadzenie kamery, by opowiedzieć o kobiecie próbującej wydostać się z więzów cyfrowego życia. Choć wiele jest tutaj naprawdę pięknych, atrakcyjnie zrealizowanych, symbolicznych wręcz, scen (np. z upadającym laptopem) – trudno mi sobie wyobrazić, że film ten zostanie zapamiętany np. przez następną dekadę. „Modern Person” jest więcej niż poprawny, warto go obejrzeć tu i teraz, ale nie ma w sobie tego bigla, iskry, jakiegoś oryginalnego klucza, by do tego tytułu wracać po latach.
O większe szanse na utrwalenie się ma „Digital Afterlives”, bo jego reżyser Richard James Allen z The Physical TV Company zaproponował szokująco „niecyfrową” opowieść. Slapstikowe obrazy, montaż i efekty wyjęte z innych czasów wprowadzają nas w określoną konwencję, a w chwili, gdy już tracimy nadzieję na jakąkolwiek zmianę nagle następuje zwrot akcji i wybicie ze spokojnych torów znanych ze starych, czarno-białych filmów. Gdy kamera się oddala – widzimy na ekranie kineskopowego telewizora obraz współczesnego programu do montażu filmowego i uświadamiamy sobie, że to wszystko, co wcześniej, to była blaga, celowe wciągnięcie nas w grę pomiędzy różnymi epokami. A symbol mirażu, jaki kiedyś dawał nam świat efektów specjalnych pierwszych filmów celuloidowych, a współcześnie – filmów całkowicie cyfrowych, zupełnie się nie zmienił.
Kolejny eksperyment cyklu oparto na pokazaniu swoistego filmowego badania, określonej metody pracy, której celem była zmiana naszego spojrzenia na ideę tworzenia selfie [zdjęć samego siebie – przyp.], a wręcz zmiana postrzegania całego naszego hedonistycznego życia, i sposobu dokumentowania go nakierowanego na własne „ja” i jego „sprzedaż”. Reżyserka, Daphna Mero, zaproponowała do tego procesu dwa nagrania zrealizowane w cyklu pt. „Selfiesism” – solowy „Inside out” i dwuosobowy „Dance duet”. Obie te prace opierają się na tym samym koncepcie – pokazania filmowania smartfonem w opcji „rób selfie”. I tak w „Inside out” oglądamy tancerkę z dwóch perspektyw jednocześnie, w planie ogólnym i z kamerki smartfona trzymanego przez nią w ręku. Możemy dzięki temu porównać sobie różnicę otrzymywanych ujęć, widzieć artystkę jednocześnie z bliska i z daleka, poprzez jej selfie i całkowicie z zewnątrz. Natomiast w „Dance duet” mamy dwie tancerki wykonujące ten sam układ ruchu i dwa smartfony trzymane w dłoniach. Obraz filmu również został tutaj przedzielony na pół, a na ekranie obserwujemy dwie synchronicznie poruszające się przyjaciółki, z których jedna jest w Nowym Jorku, a druga w Jerozolimie. Niestety nie dowiadujemy się tego, gdzie nagrywają z samego filmu, a jedynie z jego opisu – szkoda, bo gdyby ten układ był wykonywany np. w charakterystycznych miejscach obu tych miast, słowa byłyby zupełnie niepotrzebne. Tak czy inaczej poszukiwania te wydają się ciekawe koncepcyjnie, a to czy będą dalej rozwijane i doprowadzone do perfekcyjnego obrazu – okaże się w przyszłości.
I wreszcie dochodzimy do clou programu Kina Tańca Online vol. 2, czyli do dwóch filmów, których po prostu nie wolno nam przegapić. Gdziekolwiek usłyszymy te tytuły – zobaczmy je. Nawet, jeśli miałby to być drugi czy trzeci raz.
Zacznijmy od „Touch” – filmu, za którego reżyserię odpowiadają Britney Canda i Kyra Jean Green. W swoim założeniu miała to być historia science-fiction o pierwszym, nieznanym wcześniej kontakcie fizycznym między ludźmi, ale pandemia nadała jej zupełnie nowy kontekst. Dziś wszyscy jesteśmy od siebie oddaleni i nie dotykamy się – tak więc „drzwi portalu dotykowego”, jakie w „Touch” symbolizuje ustawiona na pustyni rama z naciągniętym na nią elastyczną przezroczystą płachtą, przestały być abstraktem. To może być całkiem realne rozwiązanie, by bezpiecznie fizycznie poczuć ciepło i dotyk innej osoby. Ciekawym jest, że twórcy ustawili swoje „drzwi” na otwartej, pustynnej przestrzeni – niby w nicości, ale gdy się temu obrazowi bliżej przyjrzymy, zauważymy, że dzieli on dwa różne światy – piasku pustyni i pustyni zatopionej w zieleni. Pomiędzy tymi skrajnymi obszarami mamy punkt styczny, w którym dochodzi do prób dotyku. Od delikatnego, momentami erotycznego, przez ostrożny i badawczy, aż po siłowy, przemieniający się w walkę… Każdy z bohaterów próbuje inaczej. A my, widzowie, obserwujemy te zmagania wyobrażając sobie wiele dalszych scenariuszy. To łatwe, bo „Touch” został pięknie nagrany, ma plastyczne obrazy, dobry dźwięk, zarówno intymne, jak i majestatyczne obrazy. Świetna praca.
I wreszcie „Divided we scroll”. Jego reżyser Klaas Diersmann dostrzegł to, co mamy przed samym nosem, ale nie potrafimy tego dostrzec ani ocenić. A mianowicie to, w jaki sposób korzystanie ze smartfonów wpłynęło na zmianę naszych codziennych ruchów. I na tych właśnie małych gestach oparł całą koncepcję filmu. Zrobił to tak dobrze, że „Divided we scroll” ogląda się z zapartym tchem od początku do końca, a cały krótki metraż trzyma w napięciu jak dobry kryminał. Wydaje się, że oglądamy film umiejscowiony w przyszłości, ale… ale to nie jest wcale takie pewne, bo postaci w nim przedstawione są takie same jak my dzisiaj. Zatopione w świetle ekranów swoich komórek, nieobecne, niereagujące na wydarzenia zewnętrzne. Stoją jak zombie, na stacji, w wagonie metra, w przestrzeni wielkiego miasta. Są w błękitnym blasku. Gdy ożywia ich niewidzialny impuls, tańczą wciąż niespuszczając wzroku ze swoich smartfonów, są w sieci na stałe. Gdy w następnych scenach artefakty zostaną odebrane – powtarzają ruchy, jakie wcześniej wykonywali na ekranach. Przewijają (scrollują) niewidzialne serwisy, rozszerzają palcami niewidzialne obrazy, wodzą wzrokiem po niewidzialnych słowach. Ich ruchy są doskonale widoczne, a bez smartfonów, układają się w całą choreografię. Czy myślimy o tej pamięci ciała, jaką z pewnością już od dawna posiadamy? Czy wykonujemy „smartfonowe ruchy” nie mając telefonu w ręku? Czy te gesty mogą być użyteczne? Bez sieci z innym człowiekiem? Bez połączenia?
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Kino Tańca Online, vol. 2 – Połączenie”, kurator: Regina Lissowska-Postaremczak, organizator: Fundacja Artystyczna PERFORM i Mazowiecki Instytut Kultury, emisja online: luty 2021 r.
Zacznijmy od założeń. „Kino Tańca Online, vol. 2 – Połączenie” skupiło się na różnych formach cyfrowej obecności i współobecności, a bije z nich głównie tęsknota za tym, co utracone, wspomnienie tego, co odłożone i wreszcie lęk przed tym, co stało się – być może na zawsze – nieobecne. Twórcy stawiają nam w swoich pracach pytania dotyczące nie tylko formy komunikacji ale także i tego, czy będziemy potrafili żyć po pandemii w ten sam sposób, co dawniej.
Tu ma swoje fundamenty poetycka forma „Kartki z kalendarza” w reżyserii Marty Kosieradzkiej i Evy Campos Suarez, w których filmie widzimy dwie różne perspektywy dwóch kobiet oddalonych od siebie. Osobno – poprzez obraz, tekst i taniec – piszą do siebie list i wspominają się nawzajem. Są w różnym wieku, żyją w różnych krajach, mają różne otoczenie – jedna znajduje się na otwartej przestrzeni, a druga wręcz przeciwnie – w zamkniętej. Ale obrazy, jakie widzą, jakimi chciałyby się podzielić, mimo że zostały na siebie nałożone w filmie – nie dają całości i nie pokazują normalnego świata. To tylko iluzja, marzenie, jakiś erzac…
Niemal bliźniaczo podobną strukturę ma „Dancing is an old friend” w reżyserii Marty Renzi. Jej film stanowi bowiem coś w rodzaju rozmowy online pomiędzy dwiema przyjaciółkami. Te rozmowy mają splecioną teraźniejszość i przeszłość. W tym paradokumencie, z jednej strony oglądamy taniec bohaterek, wciśnięty gdzieś pomiędzy zwykłe domowe obowiązki, a z drugiej – cofamy się do ich pokazów na scenach i widzimy, jak próbują odtworzyć je w nowej rzeczywistości. „Dancing is an old friend” to więc produkcja nie tylko o przyjaźni i tańcu, ale też o tęsknocie i wielopoziomowej ciasnocie, która nas więzi. Film jest jednak, w mojej ocenie stanowczo za długi, bo jego formuła w wielu fragmentach – np. tych z wideochatem – nie wychodzi zbyt daleko poza to, czego doświadczają obecnie na co dzień widzowie tak samo oddaleni od swoich przyjaciół i tak samo wspominających wspólnie przeżyte chwile. Być może wartości tej produkcji doda upływ czasu, bo o wiele ciekawiej może się oglądać tę propozycję wiele miesięcy po pandemii. Ale tymczasem ciężko jest taką propozycją silnie zainteresować widza, a już tym bardziej czymkolwiek go zaskoczyć.
Twórcy kolejnych krótkich metraży wybranych przez kuratorkę Reginę Lissowską-Postaremczak do edycji „Połączenie” prowadzą nas przez swoje eksperymenty w filmowaniu. W „Modern Person” (reż. Tero Peltoniemi) nacisk postawiono na dynamikę ruchu i nietypowe prowadzenie kamery, by opowiedzieć o kobiecie próbującej wydostać się z więzów cyfrowego życia. Choć wiele jest tutaj naprawdę pięknych, atrakcyjnie zrealizowanych, symbolicznych wręcz, scen (np. z upadającym laptopem) – trudno mi sobie wyobrazić, że film ten zostanie zapamiętany np. przez następną dekadę. „Modern Person” jest więcej niż poprawny, warto go obejrzeć tu i teraz, ale nie ma w sobie tego bigla, iskry, jakiegoś oryginalnego klucza, by do tego tytułu wracać po latach.
O większe szanse na utrwalenie się ma „Digital Afterlives”, bo jego reżyser Richard James Allen z The Physical TV Company zaproponował szokująco „niecyfrową” opowieść. Slapstikowe obrazy, montaż i efekty wyjęte z innych czasów wprowadzają nas w określoną konwencję, a w chwili, gdy już tracimy nadzieję na jakąkolwiek zmianę nagle następuje zwrot akcji i wybicie ze spokojnych torów znanych ze starych, czarno-białych filmów. Gdy kamera się oddala – widzimy na ekranie kineskopowego telewizora obraz współczesnego programu do montażu filmowego i uświadamiamy sobie, że to wszystko, co wcześniej, to była blaga, celowe wciągnięcie nas w grę pomiędzy różnymi epokami. A symbol mirażu, jaki kiedyś dawał nam świat efektów specjalnych pierwszych filmów celuloidowych, a współcześnie – filmów całkowicie cyfrowych, zupełnie się nie zmienił.
Kolejny eksperyment cyklu oparto na pokazaniu swoistego filmowego badania, określonej metody pracy, której celem była zmiana naszego spojrzenia na ideę tworzenia selfie [zdjęć samego siebie – przyp.], a wręcz zmiana postrzegania całego naszego hedonistycznego życia, i sposobu dokumentowania go nakierowanego na własne „ja” i jego „sprzedaż”. Reżyserka, Daphna Mero, zaproponowała do tego procesu dwa nagrania zrealizowane w cyklu pt. „Selfiesism” – solowy „Inside out” i dwuosobowy „Dance duet”. Obie te prace opierają się na tym samym koncepcie – pokazania filmowania smartfonem w opcji „rób selfie”. I tak w „Inside out” oglądamy tancerkę z dwóch perspektyw jednocześnie, w planie ogólnym i z kamerki smartfona trzymanego przez nią w ręku. Możemy dzięki temu porównać sobie różnicę otrzymywanych ujęć, widzieć artystkę jednocześnie z bliska i z daleka, poprzez jej selfie i całkowicie z zewnątrz. Natomiast w „Dance duet” mamy dwie tancerki wykonujące ten sam układ ruchu i dwa smartfony trzymane w dłoniach. Obraz filmu również został tutaj przedzielony na pół, a na ekranie obserwujemy dwie synchronicznie poruszające się przyjaciółki, z których jedna jest w Nowym Jorku, a druga w Jerozolimie. Niestety nie dowiadujemy się tego, gdzie nagrywają z samego filmu, a jedynie z jego opisu – szkoda, bo gdyby ten układ był wykonywany np. w charakterystycznych miejscach obu tych miast, słowa byłyby zupełnie niepotrzebne. Tak czy inaczej poszukiwania te wydają się ciekawe koncepcyjnie, a to czy będą dalej rozwijane i doprowadzone do perfekcyjnego obrazu – okaże się w przyszłości.
I wreszcie dochodzimy do clou programu Kina Tańca Online vol. 2, czyli do dwóch filmów, których po prostu nie wolno nam przegapić. Gdziekolwiek usłyszymy te tytuły – zobaczmy je. Nawet, jeśli miałby to być drugi czy trzeci raz.
Zacznijmy od „Touch” – filmu, za którego reżyserię odpowiadają Britney Canda i Kyra Jean Green. W swoim założeniu miała to być historia science-fiction o pierwszym, nieznanym wcześniej kontakcie fizycznym między ludźmi, ale pandemia nadała jej zupełnie nowy kontekst. Dziś wszyscy jesteśmy od siebie oddaleni i nie dotykamy się – tak więc „drzwi portalu dotykowego”, jakie w „Touch” symbolizuje ustawiona na pustyni rama z naciągniętym na nią elastyczną przezroczystą płachtą, przestały być abstraktem. To może być całkiem realne rozwiązanie, by bezpiecznie fizycznie poczuć ciepło i dotyk innej osoby. Ciekawym jest, że twórcy ustawili swoje „drzwi” na otwartej, pustynnej przestrzeni – niby w nicości, ale gdy się temu obrazowi bliżej przyjrzymy, zauważymy, że dzieli on dwa różne światy – piasku pustyni i pustyni zatopionej w zieleni. Pomiędzy tymi skrajnymi obszarami mamy punkt styczny, w którym dochodzi do prób dotyku. Od delikatnego, momentami erotycznego, przez ostrożny i badawczy, aż po siłowy, przemieniający się w walkę… Każdy z bohaterów próbuje inaczej. A my, widzowie, obserwujemy te zmagania wyobrażając sobie wiele dalszych scenariuszy. To łatwe, bo „Touch” został pięknie nagrany, ma plastyczne obrazy, dobry dźwięk, zarówno intymne, jak i majestatyczne obrazy. Świetna praca.
I wreszcie „Divided we scroll”. Jego reżyser Klaas Diersmann dostrzegł to, co mamy przed samym nosem, ale nie potrafimy tego dostrzec ani ocenić. A mianowicie to, w jaki sposób korzystanie ze smartfonów wpłynęło na zmianę naszych codziennych ruchów. I na tych właśnie małych gestach oparł całą koncepcję filmu. Zrobił to tak dobrze, że „Divided we scroll” ogląda się z zapartym tchem od początku do końca, a cały krótki metraż trzyma w napięciu jak dobry kryminał. Wydaje się, że oglądamy film umiejscowiony w przyszłości, ale… ale to nie jest wcale takie pewne, bo postaci w nim przedstawione są takie same jak my dzisiaj. Zatopione w świetle ekranów swoich komórek, nieobecne, niereagujące na wydarzenia zewnętrzne. Stoją jak zombie, na stacji, w wagonie metra, w przestrzeni wielkiego miasta. Są w błękitnym blasku. Gdy ożywia ich niewidzialny impuls, tańczą wciąż niespuszczając wzroku ze swoich smartfonów, są w sieci na stałe. Gdy w następnych scenach artefakty zostaną odebrane – powtarzają ruchy, jakie wcześniej wykonywali na ekranach. Przewijają (scrollują) niewidzialne serwisy, rozszerzają palcami niewidzialne obrazy, wodzą wzrokiem po niewidzialnych słowach. Ich ruchy są doskonale widoczne, a bez smartfonów, układają się w całą choreografię. Czy myślimy o tej pamięci ciała, jaką z pewnością już od dawna posiadamy? Czy wykonujemy „smartfonowe ruchy” nie mając telefonu w ręku? Czy te gesty mogą być użyteczne? Bez sieci z innym człowiekiem? Bez połączenia?
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Kino Tańca Online, vol. 2 – Połączenie”, kurator: Regina Lissowska-Postaremczak, organizator: Fundacja Artystyczna PERFORM i Mazowiecki Instytut Kultury, emisja online: luty 2021 r.