Protesty i teorie. Podsumowanie spektakli zagranicznych 21. festiwalu Ciało/Umysł 2022

Protesty i teorie. Podsumowanie spektakli zagranicznych 21. festiwalu Ciało/Umysł 2022

„Wolno tańczyć” – hasło przewodnie 21. edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Tańca i Performansu Ciało/Umysł 2022 – ma nam nie tylko społecznie i kulturowo przypomnieć znaczenie wolności, ale także skłonić do wyzwolenia samego siebie, np. od stereotypów czy kanonów, jakim podlegamy. Skostniały status quo próbowali w nas zburzyć artyści poruszający się przede wszystkim w obszarze performance’u i tańca konceptualnego, który służy bardziej filozofii niż estetycznym zachwytom i emocjonalnym przeżyciom. Jednym udało się to lepiej, innym gorzej, ale ci widzowie, którzy obejrzeli cały festiwal z pewnością wyszli z niego zmienieni.

Jak wyglądały zagraniczne prezentacje C/U, które od lat stanowiące trzon proponowanego programu? Warszawski festiwal otworzył spektakl „Lavagem” Cie REC z Brazylii w reżyserii i choreografii Alice Ripoll (pokaz: 12.10, Teatr Studio). Stworzona w czerwcu 2021 r. praca w swym założeniu miała zmyć z nas rasistowskie stereotypy, artyści chcieli odrzucić historię kolonizacji Brazylii przez białych Portugalczyków, gdzie przez trzy wieki sprowadzano czarnych niewolników z Afryki, chcieli odrzucić segregację rasową i krzywdzące przekonania o tym, że osoby czarnoskóre są uznawane za brudne. W rzeczy samej w „Lavagen” („Czystość”) pobrzmiewały tego echa, choćby w scenie gry na bębnach, za które posłużyły tutaj puste plastikowe wiadra czy scenach z wodą, gdy artyści wyślizgiwali się z uścisków swoich partnerów na rozłożoną niebieską płachtę, jakby rodzili się na nowo. Niemniej spektakl ten nie był raczej dla polskich widzów manifestem odrzucenia supremacji białej rasy, bo jako społeczeństwo mamy niewielką wiedzę o historii rasizmu, szczególnie tego rozgrywającego się poza Stanami Zjednoczonymi Ameryki, ani też rodzajem aktu wyzwolenia.

Ta propozycja przypominała raczej oniryczny sen, gdzie wydarzenia realne mieszały się z abstrakcyjnymi wizjami. Zabawy z wielką nieprzemakalną płachtą przywodziły na myśl tajemnicze zwierzęta, mieszanie tempa momentami fascynowało, innym razem nużyło aż do kresu wytrzymałości, dźwięki, które artyści wydawali do pustych bądź napełnionych wodą wiader śmieszyły, scena ponownych „narodzin” zaskakiwała. Ale były też tutaj sceny zagrane na wysokim C, świadczące o niebywałej wyobraźni twórców i te z pewnością zostaną zapamiętane na długo, np. symboliczne karmienie piersią (karmi mężczyzna) kończące się niespodziewanym hukiem, scena z wielką „meduzą” (artyści są tu ukryci pod płachtą) czy finałowy moment spektaklu, gdy przykryte materiałem głowy artystów przypominają te końskie, ale w maskach przeciwgazowych, z których zamiast oddechu wydobywa się piana, bańki mydlane...

„Lavagen” jest tak nietypowy, że można na wszelkie sposoby rozkładać go na czynniki pierwsze i zastanawiać się nad jego poszczególnymi i całościowymi znaczeniami. Warto też zadawać poboczne pytania. Czy ma znaczenie, że Cie REC to grupa artystów z brazylijskich faweli Chácara do Céu w Rio de Janeiro – dzielnic biedy, slumsów, gdzie wciąż na dachach można zobaczyć wielkie niebieskie baniaki, do których zbiera się wodę? Czy ten spektakl byłby inny, gdyby artyści pochodzili np. z o wiele bardziej niebezpiecznego Maré? Czy istotna jest przeszłość tych artystów, związana m.in. z kulturą hip hopu? Jak „Lavagen” jest przyjmowany w krajach, w których na widowni nie ma tylko białych?

Z kolei portugalska artystka Diana Niepce podczas tegorocznego Ciało/Umysł wystawiła spektakl „Anda, Diana” (pokaz: 14.10, Teatr Studio) będący rodzajem autobiograficznego manifestu dotyczącego wyzwolenia siebie z własnego ciała i zaproponowania widzom zakwestionowanie tego, co uznajemy za estetyczną normę. Diana Niepce to tancerka, performerka i akrobatka (współpracowała m.in. z Company Rosas, Felixem Ruckertem czy Jérômem Belem), która w 2014 roku spadła z trapezu, co spowodowało u niej uraz rdzenia kręgowego i paraliż czterokończynowy. Od tego czasu łączy w swoich spektaklach aktywizm polityczny na rzecz praw osób niepełnosprawnych z poetyckością ciała. „Nie będę już przepraszać za normę społeczną, która niszczy wszystko, co od niej odbiega. Nie jestem niepełnowartościowa. Nikt nie będzie mi mówił, w jaki sposób mam być. Przestałam szukać swojego ciała w ciele Innego, a znalazłam siebie jako Innego. W tajnej umowie, która czyni moje ciało opowiadaczem historii, odnalazłam sens jego intymnej i realnej kondycji” – pisze artystka. W sumie to przykre, że wciąż należy wołać i przypominać o tym, że niepełnosprawność nie jest równoznaczna z niepełnowartościowością, że wszyscy mamy równe prawa nie tylko do życia, czystego przetrwania ale też do godności, szacunku i wszelkich praw człowieka.

„Jej spektakl to manifest wolności, w którym niepełnosprawność staje się normą (…) Tutaj niepełnosprawność nie jest ofiarą systemu. Wręcz przeciwnie: nienormatywne ciało jest rewolucyjne” – piszą organizatorzy pokazu. I zapewne większość publiczności wychodziła z punktu takiego, że będzie oglądać spektakl osoby niepełnosprawnej, która będzie się na scenie mierzyć ze swoimi ograniczeniami, i że to właśnie jest najlepszym kluczem do odbioru pracy Diany Niepce. Mój punkt wyjścia, jako osoby mającej przez wiele lat bliski kontakt z niepełnosprawnością ruchową, był jednak zupełnie inny – przyszłam na ten pokaz bez żadnej ciekawości dotyczącej nienormatywnego ciała oraz walki osoby to ciało posiadającej. I dla mnie „Anda, Diana” nie był opowieścią o tolerancji czy o łamaniu stereotypów, odczytałam ją jako historię o wynoszeniu nad poziomy kobiecości. Niesamowite były dla mnie wszystkie obrazy, jakie zobaczyliśmy tego wieczoru w teatrze – te wszystkie podnoszenia kruchej, półnagiej, drobnej kobiety przez dwóch rosłych mężczyzn (jeden biały, drugi czarnoskóry) były istną apoteozą jestestwa, glorią dla życia i działania, uwielbienia piękna, które układamy i tworzymy na swoją modłę. Także romantyczną opowieścią o współpracy i ciągłym ruchu, a gdy owej współpracy brakowało to i ruch zamierał, bo Diana Niepce pozostawiona sama trwała jak posąg. Tak, oczywiście, to efekt jej ruchowych ograniczeń, ale nie miało to dla mnie absolutnie żadnego znaczenia – nie odczytywałam tego, jako bezbronność nad jaką mam się zastanawiać i analizować, lecz jako koncept, głęboki zamysł artystyczny. Czy to błąd? Mam nadzieję, że nie. Wychodząc z tego właśnie założenia finał tego niezwykłego spektaklu był dla mnie po prostu wstrząsający, gdy znad pozostawionej samotnie na środku sceny tancerki nagle spada w dół rampa ze świetlówką, słychać tylko huk i wszystkie światła i dźwięki gasną. Symboliczna kwintesencja skutków osamotnienia, na które bezdusznie potrafimy pozostawić innych, skupiając się tylko na sobie i własnych celach.

I wreszcie trzeci spektakl tegorocznego Ciała/Umysł, na jaki warto było zwrócić baczną uwagę, czyli „Swan Lake Solo”. Olga Dukhovnaya (Olga Duchownaja) – ukraińska tancerka i choreografka mieszkająca obecnie we Francji, wykształcona na Wydziale Choreografii w Kijowie oraz w P.A.R.T.S. w Brukseli – pokazała we Foyer STUDIO teatrgaleria nowoczesną wariację na temat „Jeziora łabędziego” (15.10). Dziwi mnie, dlaczego festiwal nie zdecydował się pokazać tej silnej ruchowo i politycznie choreografii na scenie, wybierając na nią tego samego dnia – nieudany moim zdaniem – performatywny eksperyment „World of interiors” (Ana Borralho, Joaõ Galante), w którym performerzy leżą na scenie i opowiadają szeptem w różnych językach dosyć abstrakcyjne, literackie historie współczesnych autorów (Rodrigo Garcia, Rafał Dziemidok, Anton Ovchinnikov). Być może było to w jakiś sposób nowe i interesujące doświadczenie dla widzów, którzy – jeśli chcieli czegoś się dowiedzieć –  musieli nachylić się lub położyć obok wybranego performera, aby usłyszeć co mówi, ale dla mnie to nie było specjalnie ciekawe, ani też pandemicznie bezpieczne.

Natomiast „Swan Lake Solo” po pierwszym zaskoczeniu, którego wydawałoby się nic nie mogło już przebić, tylko rósł i rósł w swoją siłę. Nowoczesna interpretacja żywego pomnika klasyki baletowej, rosyjskiej klasyki baletowej, co ważne w obliczu wojny w Ukrainie, zaskakiwała na każdym kroku, bo Olga Dukhovnaya nie tylko przełożyła najbardziej rozpoznawalne momenty „Jeziora łabędziego” na jedną osobę, ale też zremiksowała pozycje baletowe na współczesną modłę i jeszcze zrobiła to do przetworzonej elektronicznie oryginalnej muzyki.

Performance, utrzymamy momentami w krytycznej czy humorystycznej nawet formie, miał kilka części. I co ciekawe, środkową stanowiło przemówienie artystki, która przypomniała kontekst kulturowy „Jeziora łabędziego”, jako utworu, który był grany na radzieckich telewizyjnych kanałach po śmierciach reżimowych pierwszych sekretarzy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), np. po śmierci Breżniewa puszczano „Jezioro łabędzie” aż przez trzy dni. Dodam od siebie, że także 19 sierpnia 1991 r., gdy dziennikarze nie mogli przekazać prawdziwych informacji na antenie, przez wiele godzin zamiast wiadomości także nadawano „Jezioro łabędzie”. Rosjanie dzięki temu szybko zorientowali się, że coś w wielkiej polityce musi być nie tak (Siły KPZR, wojsko i KGB próbowały wtedy za politykę „głasnosti” (jawności) oraz „pierestrojki” (przebudowy) obalić Michaiła Gorbaczowa – przyp.).

Dziś w rosyjskiej telewizji państwowej nie nadaje się baletu klasycznego, ale tradycja tego symbolicznego przekazu nie została zapomniana. Kiedy w na początku marca 2022 roku w Federacji Rosyjskiej dożynano wolne media, ostatnia niezależna telewizja – TV Dożd – pożegnała się ze swoimi widzami okrzykiem zespołu redakcyjnego „Nie dla wojny!” oraz właśnie „Jeziorem łabędzim” Czajkowskiego…

Olga Dukhovnaya w swym przemówieniu przypomina polityczne znaczenia „Jeziora…”, nieznane zupełnie, jak się okazuje, np. we Francji. Wysnuwa także afirmacyjną tezę, że skoro, za każdym razem, gdy upada/odchodzi jakiś symbol reżimu to widzimy „Jezioro łabędzie”, to także, gdy widzimy „Jezioro łabędzie” – reżim upada.

Silny antywojenny przekaz, bardzo ciekawy ruch, świetny pomysł i wykonanie, w którym istotne było także silne zmęczenie (czy może raczej umęczenie) tancerki i jej partnera, który dołączył do niej w ostatniej scenie. Brawa. Ogromne brawa za ten koncept i za tę pracę.   

Sandra Wilk, Strona Tańca