Dante w cyberprzestrzeni

Dante w cyberprzestrzeni

Oglądając ostatnią – online’ową – prezentację 16. Międzynarodowego Festiwalu Tańca Zawirowania 2020, czyli premierę „Tańcząc Boską Komedię” w choreografii Elwiry Piorun, widzę jak bardzo zmieniła się nie tylko oprawa festiwalu, ale też jego funkcja. Ewoluowała ona razem z przedstawianymi prezentacjami. Choreografowie i tancerze mogli uczyć się od siebie nawzajem. Mierzyli się z materią streamingu na żywo, co ostatnio staje się już normalnością, ale i dla widzów także było to nie lada wyzwanie – musieliśmy nauczyć się oglądać taniec bez bodźców, które w teatrze nie tylko fizycznym, są z nami zawsze.

Tańczący tancerze nie byli na wyciągniecie ręki. Nie mogliśmy poczuć wzrastającej w pomieszczeniu temperatury spowodowanej rozgrzaniem się świateł, oddechami widzów i wykonawców. Nie mogliśmy widzieć potu ściekającego po ciałach artystów. Nie słyszeliśmy dźwięków, które pojawiały się niezamierzenie, a przez przypadek, takich jak skrzypienie podłogi, uderzenia ciał o siebie czy dźwięk westchnięć, chrząknięć i oddechów. To wszystko przecież ma wpływ na odbiór spektaklu.

Cyberprzestrzeń, w której się znaleźliśmy odbiera nam te sposoby odczuwania, do jakich byliśmy niegdyś przyzwyczajeni. I w żadnym innym spektaklu nie brakowało mi tego tak bardzo, jak przy oglądaniu najnowszej choreografii Elwiry Piorun.

Twórcy „Tańcząc Boską Komedię” zapewne też ubolewali nad brakiem kontaktu z publicznością. Ich spektakl był przecież wyjątkowo sensualny, fizyczny. A my, zmęczenie tancerzy i inne wspomniane wcześniej bodźce, mogliśmy sobie tylko wyobrazić.

Kamera transmitująca wydarzenie wiele ukrywa. Staje się naszym okiem, a raczej manipulatorem, który narzuca to, co jest ważne, na co trzeba patrzeć najpierw i na czym się skupić. Ogranicza to nie tylko naszą autonomię jako widza, ale przede wszystkim rozleniwia naszą percepcję. Tancerze zaś, zesłani są na łaskę kamery, bo to jej i tylko jej muszą się przypodobać. Na szczęście Liwia Bargieł, Magdalena Wójcik, Stefano Silvino i Michał Przybyła robili wszystko, aby oddać na scenie zamierzone wcześniej cele.

Spektakl podzielony był na kilka części, w których artyści przechodzili przez kolejne etapy wtajemniczenia. „Boska Komedia” przedstawiona została w mrocznej atmosferze – przygaszone ciepłe światło, lekko przydymiona scena i kostiumy, które w zależności od części choreografii zmieniały się. Według mnie przedstawiona przez artystów wizja świata i ludzkości nie była utopijna, raczej zmuszała nas do refleksji. Tancerze przeprawiali się przez poszczególne światy w sposób zwierzęcy (jakby chcieli ukazać zdziczenie społeczeństwa), w każdej scenie znajdując punkt wielkiej kulminacji i następującego po nim rozłamu.

Piorun, chcąc zmierzyć się z tak wielkim średniowiecznym dziełem, postanowiła skupić się na czasach nam współczesnych. Choć przeplatane w ścieżce dźwiękowej teksty wg mnie mogła pominąć, bo i bez tego mogliśmy dostrzec część piekła, nieba czy czyśćca, to całość była spójna.  Na jej miejscu zaufałabym bardziej tancerzom i swojej choreografii. 

W początkowej scenie widziałam wielką inspirację obrazami Lochnera czy Memlinga. Nie wiem, czy autorka faktycznie korzystała z pomocy malarstwa pokazującego np. piekło, to i tak było to moje pierwsze  skojarzenie. Odtwórcy obejmując się i pełznąc po ziemi, prawie nadzy przetaczali się przez siebie bezsilnie, w nieustannym kontakcie. Przez dłuższą część spektaklu mogliśmy słyszeć w tle dzięki deszczu czy szepty, które także budowały atmosferę grozy.

Bardzo dobrym przełamaniem tego iście sensualnego początku, był grupowy taniec w płaszczach, gdzie dziko wyzwoleni bohaterowi mogli się spalać w swym tańcu. A wszystko powoli się rozkręcało do piosenki The Doors, której słowa mówiły bardzo wyraźnie „This is the end, beautiful field. This is the end, my only friend…”. To, jakby choreografka chciała przyzwyczaić nas do tej myśli, że koniec jest bliski i czeka nas wszystkich.

Przedstawiony na scenie chaos kontrastował do spokojnej z początku piosenki, dzięki czemu wybrzmiał silniej, mocniej i bezsprzecznie. Tancerze ubrani identycznie stali tzw. everyman’em [zwykłym, szarym człowiekiem – przyp. red.], z którym każdy oglądający mógł się utożsamić. Sama przyrównałam tę scenę do obecnej pandemicznej sytuacji, gdzie wszyscy jesteśmy zagubieni i szukamy swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Najpierw indywidualni i zmieszani, by wrócić znów do siebie, do grupy, jakbyśmy dopiero co się odnaleźli. Zresztą, przez całość spektaklu przewija się motyw odosobnienia jednostki, która i tak wciągana jest w masę.

Spektakl bogaty jest w plastyczne obrazy nawiązujące do współczesnego nam świata. Pojawiają się także rekwizyty, co moim zdaniem było niepotrzebne, bo maski i miecz dodawały mu jedynie dziwnej patetyczności i niszczyły spójność spektaklu, która budowana była od początku tej choreografii i co najważniejsze zadziałała na wyobraźnię.

Natalia Gryczka (Brygada Tańca)

Recenzja napisana w ramach projektu Brygada Tańca, organizowanego przez Centrum Teatru i Tańca z partnerstwem Strony Tańca. 

„Tańcząc Boską Komedię”, choreografia: Elwira Piorun, dramaturgia: Aleksandra Kostrzewa, wykonanie: Liwia Bargieł, Magdalena Wójcik, Stefano Silvino, Michał Przybyła, współpraca twórcza: Gieorgij Puchalski, reżyseria świateł: Witek Kaczkowski, premiera: 12.12.2020, Garnizon Sztuki, 16. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania 2020, organizator: Teatr Tańca Zawirowania, rejestracja wideo w Garnizonie Sztuki, premierowy pokaz online: 12.12.2020