Biel to w naszej kulturze niewinność i czystość. Ale kolor ten jest też symbolem egocentryzmu, zachłanności na życie i żądzy przestrzeni. Nic więc dziwnego, że biel i jego symbolika zdominowały performance Marty Ziółek „Krew i księżyc”, który online’owo został zaprezentowany na Warszawskim Przeglądzie Tańca (21 listopada). To zawładnięcie sceną, ta żądza przestrzeni, która w tym przypadku jest odzwierciedleniem swobody, stały się wiodącą myślą spektaklu.
„Krew i księżyc” od samego początku wprowadził mnie w nastrój rytuału. Gdy tylko performerka pojawiła się na scenie, jej strój, prezencja czy sposób poruszania się zasugerował mi, że zasmakujemy jakiejś obrzędowości. Zresztą taki właśnie klimat i tematykę narzuca już sam tytuł…
Biała, niewinna postać wolno przemieszczająca się po scenie przywiodła mi na myśl medium. Ciało kobiety zdawało się być naczyniem, które na przemian wypełnia, a momentami nawet przepełnia inna osobowość. Ziółek przemawiała głosem wielu kobiet, które wyrażały swój żal, gniew, a czasem rozkosz. Ciało tancerki współgrało z brzmieniem głosu, a ruch dopełniał charakter dźwięku (który był uzasadniony i konsekwentny). Głos stał się inspiracją ruchu, a ruch był jego efektem. Towarzysząca wystąpieniu cisza dobitnie podkreślała rytualny charakter, a przełamująca ją w pewnym momencie muzyka wzbudziła we mnie niemały niepokój. Oglądając całe wystąpienie przepełniało mnie nie tylko poczucie niepewności, ale i grozy. Wzrastała też ciekawość o tym, co się dalej wydarzy, do czego to wszystko zmierza? Charyzma performerki zaczarowała mnie i wprowadziła w pewnego rodzaju trans. Czułam się jakbym uczestniczyła w prawdziwym magicznym obrzędzie. Widziałam opętane ciało i wiedźmę, która je poświęca i oddaje. Niewinną, a jakże silną ofiarę, która staje się głosem różnorodności.
Tancerka od początku swojego występu na scenie była niesamowicie zaangażowana w postać, którą odgrywała. Dzięki temu jej spójnie skonstruowany w pierwszej części komunikat był czytelny. Współgrała muzyka, dźwięki, światło, ciało i strój. Każdy wykorzystany w spektaklu element powodował, że obudzone we mnie emocje nieustannie narastały, a ta niesamowita pewność siebie, obecność i „bycie w roli” tancerki wzbudzało moje pragnienie odkrycia czegoś więcej.
W momencie, gdy dramaturgia niemal osiągnęła wyczekiwany przeze mnie climax, ku mojemu rozczarowaniu stan ten został nagle przerwany. Ruch zanikł, a rytuał niespodziewanie się zakończył. Został zatrzymany przez słowo, którego emocje wprawdzie odzwierciedlała mimika twarzy, ale reszta ciała pozostała bierna. Jakby niewzruszona, bądź wręcz zamurowana niedorzecznością współczesności.
Artystka zaczęła przemawiać, a raczej czytać z kartki. Jej ton głosu wskazywał przejęcie treścią i zaangażowanie w tworzenie siły swojego komunikatu. Słowa krążyły wokół historii czarownic nawiązując do współczesnego piekła polskich kobiet (mowa o wprowadzanych na naszych oczach zmianach dotyczących tzw. prawa aborcyjnego w Polsce). Historia bulwersująca, a słowa dobitne, które odzwierciedlały opinię i stanowisko artystki. Performerka określała siebie, jak i inne kobiety jako „córki kiedyś przeklętych czarownic”, konstruując przy tym komunikat nawołujący do wyzwolenia własnego ciała.
Jednak decydując się na wieczór z warszawskim przeglądem teatru tańca spodziewałam się więcej „tańca w tańcu”. We współczesnym świecie „słowa” są dla mnie niewystarczające, zbyt wiele niepotrzebnych ich pada. Dlaczego performerka, tancerka i choreografka zdecydowała się na komunikat werbalny jako główne narzędzie swojego przekazu? Słowa zdominowały cały spektakl i przyćmiły ruch. Dobitne, ale jak dla mnie niedostatecznie. Paplaniny słuchamy na każdym kroku to w telewizji, radiu czy w Internecie. Na scenie teatru tańca czekam na coś więcej.
Karina Warnel (Brygada Tańca)
Recenzja napisana w ramach projektu Brygada Tańca, organizowanego przez Centrum Teatru i Tańca z partnerstwem Strony Tańca.
„Krew i księżyc” Marta Ziółek, Warszawski Przegląd Tańca, organizator: Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, rejestracja wideo w Garnizonie Sztuki, pokaz online: 21.11.2020
„Krew i księżyc” od samego początku wprowadził mnie w nastrój rytuału. Gdy tylko performerka pojawiła się na scenie, jej strój, prezencja czy sposób poruszania się zasugerował mi, że zasmakujemy jakiejś obrzędowości. Zresztą taki właśnie klimat i tematykę narzuca już sam tytuł…
Biała, niewinna postać wolno przemieszczająca się po scenie przywiodła mi na myśl medium. Ciało kobiety zdawało się być naczyniem, które na przemian wypełnia, a momentami nawet przepełnia inna osobowość. Ziółek przemawiała głosem wielu kobiet, które wyrażały swój żal, gniew, a czasem rozkosz. Ciało tancerki współgrało z brzmieniem głosu, a ruch dopełniał charakter dźwięku (który był uzasadniony i konsekwentny). Głos stał się inspiracją ruchu, a ruch był jego efektem. Towarzysząca wystąpieniu cisza dobitnie podkreślała rytualny charakter, a przełamująca ją w pewnym momencie muzyka wzbudziła we mnie niemały niepokój. Oglądając całe wystąpienie przepełniało mnie nie tylko poczucie niepewności, ale i grozy. Wzrastała też ciekawość o tym, co się dalej wydarzy, do czego to wszystko zmierza? Charyzma performerki zaczarowała mnie i wprowadziła w pewnego rodzaju trans. Czułam się jakbym uczestniczyła w prawdziwym magicznym obrzędzie. Widziałam opętane ciało i wiedźmę, która je poświęca i oddaje. Niewinną, a jakże silną ofiarę, która staje się głosem różnorodności.
Tancerka od początku swojego występu na scenie była niesamowicie zaangażowana w postać, którą odgrywała. Dzięki temu jej spójnie skonstruowany w pierwszej części komunikat był czytelny. Współgrała muzyka, dźwięki, światło, ciało i strój. Każdy wykorzystany w spektaklu element powodował, że obudzone we mnie emocje nieustannie narastały, a ta niesamowita pewność siebie, obecność i „bycie w roli” tancerki wzbudzało moje pragnienie odkrycia czegoś więcej.
W momencie, gdy dramaturgia niemal osiągnęła wyczekiwany przeze mnie climax, ku mojemu rozczarowaniu stan ten został nagle przerwany. Ruch zanikł, a rytuał niespodziewanie się zakończył. Został zatrzymany przez słowo, którego emocje wprawdzie odzwierciedlała mimika twarzy, ale reszta ciała pozostała bierna. Jakby niewzruszona, bądź wręcz zamurowana niedorzecznością współczesności.
Artystka zaczęła przemawiać, a raczej czytać z kartki. Jej ton głosu wskazywał przejęcie treścią i zaangażowanie w tworzenie siły swojego komunikatu. Słowa krążyły wokół historii czarownic nawiązując do współczesnego piekła polskich kobiet (mowa o wprowadzanych na naszych oczach zmianach dotyczących tzw. prawa aborcyjnego w Polsce). Historia bulwersująca, a słowa dobitne, które odzwierciedlały opinię i stanowisko artystki. Performerka określała siebie, jak i inne kobiety jako „córki kiedyś przeklętych czarownic”, konstruując przy tym komunikat nawołujący do wyzwolenia własnego ciała.
Jednak decydując się na wieczór z warszawskim przeglądem teatru tańca spodziewałam się więcej „tańca w tańcu”. We współczesnym świecie „słowa” są dla mnie niewystarczające, zbyt wiele niepotrzebnych ich pada. Dlaczego performerka, tancerka i choreografka zdecydowała się na komunikat werbalny jako główne narzędzie swojego przekazu? Słowa zdominowały cały spektakl i przyćmiły ruch. Dobitne, ale jak dla mnie niedostatecznie. Paplaniny słuchamy na każdym kroku to w telewizji, radiu czy w Internecie. Na scenie teatru tańca czekam na coś więcej.
Karina Warnel (Brygada Tańca)
Recenzja napisana w ramach projektu Brygada Tańca, organizowanego przez Centrum Teatru i Tańca z partnerstwem Strony Tańca.
„Krew i księżyc” Marta Ziółek, Warszawski Przegląd Tańca, organizator: Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, rejestracja wideo w Garnizonie Sztuki, pokaz online: 21.11.2020