Bezpardonowe zburzenie „Jeziora łabędziego”

Bezpardonowe zburzenie „Jeziora łabędziego”

Josef Ka w swoim performance „Jezioro łabędzie” („Swan Lake”), odnoszącym się rzecz jasna do wielkiego dzieła baletowego, nie pozostawia miejsca na żadne konwenanse. Tu nie ma przestrzeni na romantyczną historię księcia Zygfryda i Odetty, zaklętą w łabędzia przez czarnoksiężnika. Jeśli już w ogóle zaglądać w ten balet to może odnajdziemy tylko Złego Ducha, przyjmującego postać nocnego ptaka, kreującego dalsze wydarzenia...

Pracująca na co dzień w Finlandii performerka, której spektakl został pokazany na 7. Butohpolis – Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Butoh (Teatr Akt, 26 kwietnia 2025 r.), rozpoczyna swoją opowieść o męskiej dyktaturze siedząc w „jaju”. To rodzaj kokonu z szarej materii, ograniczającej ruchy i widoki. My, widzowie, widzimy więc tylko pewne wybrzuszenia i szamotaninę w środku, słyszymy dźwięki, które próbujemy rozpoznać. Wewnątrz przesuwany jest jakiś szklany przedmiot, słychać dźwięk gumy, trzask rozcinanego materiału... Rodzi się łabędź, ale czy na pewno? Czy na pewno będzie to brzydkie kaczątko, które wkrótce przemieni się w pięknego ptaka, symbol wierności na całe życie?

Nie. Josef Ka nie przynosi nam ani pięknej baśni, ani słynnego baletowego libretto, ma w tej historii dla nas tylko gołą prawdę zawieszoną między delikatnością a brutalnością. Postać ukryta w swoim kokonie wpierw „rodzi” białe baloniki przypominające małe jaja, a potem wypycha spod materiału wielki słój pełny mleka. W końcu wychodzi Ona. Androgyniczna, szczupła, wysoka, blada. Jest naga, tylko w butach. Ze skreślonymi czarnym plastrem trzeciorzędnymi cechami płciowymi. Piersi zaklejone, pępek i dół nadobojczykowy też, ale wzgórek Wenery już nie. Coś jest tu na rzeczy…

Samotnie i z niemałym trudem pcha ciężkie szklane naczynie po betonie, a w ruinach przy Teatrze Akt przypomina mi Syzyfa wykonującego pracę wieczną i bezcelową, bez słowa skargi, choć jasnym dla mnie jest, że zarówno ten słój i jego zawartość wkrótce rozbije się, rozleje i trzeba będzie zaczynać wszystko od nowa… Ze zgliszczy narodzi się zapewne bliźniacza opowieść, bo jeśli ta „kara” była taka sama, jak w greckim micie (czyli za słuchanie pogłosek, plotek, a nade wszystko za zdradę boskiej tajemnicy) to raczej nie należy spodziewać się niczego innego.

Z każdą minutą Josef Ka buduje większą dramaturgię, od tej wizualnej, przez emocjonalną, aż po dźwiękową. Szuranie jej butów, którymi performerka trze o beton, wbija się w człowieka w sposób nie do uniesienia, a przecież jest tu jeszcze mnóstwo innych dźwięków oraz głos jej ciała. Równocześnie przyroda ma na to wszystko swoją kontrę w postaci intensywnego wieczornego śpiewu ptaków. W tym dźwiękowym pejzażu postać się gnie, „łamie”, jest coraz bardziej dynamiczna. W końcu performerka okleja się czarną taśmą w pasie, jakby zakładała na siebie nowe brzemię i do tej instalacji przywiązuje wiszącą na sznurku prezerwatywę wypełnioną mlekiem. Teraz na czole ma też jedno ptasie pióro, niczym wojownik, i rozpoczyna swój dominujący, pełny dumy pochód z tym pełnym płynu chwostem dyndającym między nogami. W zasadzie nieważnym jest czy w tym „penisie” widzimy spermę czy mleko – oba te obrazy mają swe podwójne znaczenia, są zmienne, płynne jak genderfluid.

Wraz z narastaniem abstrakcyjnych w kontekście scenicznych zdarzeń ptasich treli, w „Jeziorze łabędzim” butoh coraz bardziej „nabrzmiewa”. Powoli odsłania swe tajemnice. Z każdą chwilą można odkrywać poszczególne elementy tego antytańca, jak choćby wspólnotowość tej pracy, w którym artystka oświetlana jest światłem latarek z telefonów komórkowych widzów (a więc im mniej osób zaangażowanych, tym mniej widać) albo powody użycia rozmaitych kodów kulturowych (przykładowo oblewanie nagiego ciała mlekiem wyniesione do rangi symbolu budzenia pożądania tu zostało przedstawione w sposób zimny).

Wpływa to na mnie tak silnie, że nie analizuję tych sygnałów na bieżąco. Zarówno nie mogę, jak i nie chcę. Po prostu czuję rozmaite emocje, przypominają mi się pewne fakty z życia, a fizycznie ciałem miota na przemian zimno paraliżujące ręce i nogi oraz żar uderzający mi do głowy. Ostatecznie ten zawieszony pomiędzy płciami i ich kodami spektakl – pierwszy raz wystawiony podczas Women World Festival w Berlinie w 2024 roku – wywołuje we mnie poczucie rozpaczy i braku nadziei, której nie koi oczywiście finałowa scena tańca z udziałem kilkorga osób wybranych z publiczności, jedyna wprost nawiązująca do dzieła Piotra Czajkowskiego, bo przecież pamiętam, że to był balet o nieszczęśliwej miłości, w którym Odetta została skazana na wieczne cierpienie...

Końcówkę tego niezwykłego performance oglądam patrząc na niego spomiędzy nóg widzów, którzy gdzieś w połowie pokazu nagle stanęli przede mną, nie zauważywszy, że jestem ukryta w cieniu i siedzę na ziemi. Aby cokolwiek widzieć muszę więc klęczeć i opierać się jedną ręką na ziemi. Performance trwa, a chłód ciągnący od mokrego betonu boleśnie przeszywa moje ciało coraz bardziej, wkrótce moja lepsza ręka zostaje odcięta, jest jak zjedzona przez potwory, których poza mną nikt nie widzi. Nie mogąc wydusić z siebie słowa prośby i odsłonięcie mi widoku, zaciągam na głowę kaptur kurtki, by ograniczyć dodatkowe bodźce i być choć momentami tylko z Josef Ka z jej historią o męskiej władzy i dyktaturze penisa... [Miałabym o tym coś mocnego do powiedzenia, ale się nie odważę. Nie w recenzji teatralnej. Ale jeśli dobrze odczytuję sensy to chcę niniejszym przekazać Josef Ka, że ją mocno przytulam – przyp.].

Kiedy „Jezioro łabędzie” się dopełnia, a brawa milkną, zostaję w ruinach. Sama. W całkowitej ciemności opieram się o mur. Długo jeszcze nie mogę dać kroku do przodu, bo mam wrażenie, że cały kosmos na mnie spadnie. „Co za siła” – myślę.

Niezwykła performerka. Niezwykła praca. Dziesiątki kodów w jednym spektaklu butoh. Śpiew ptaków nad głową. Miliony gwiazd. Bezsenna noc. Idźcie to przeżyć.

Sandra Wilk, Strona Tańca

PS. Dzięki zaufaniu, jakim obdarzają mnie organizatorzy Butohpolis, mogłam później zostać w teatrze tylko z artystami. Wspólnie poszliśmy sprzątnąć rozbite podczas spektaklu szkło. Przyniosło mi to trochę emocjonalnej ulgi, ale i tak nie spałam… Butoh już takie jest, że nie znika z nas nigdy.

***

„Jezioro łabędzie” („Swan Lake”) Josef Ka, choreografia i wykonanie: Josef Ka, muzyka: fragment kompozycji Piotra Czajkowskiego z baletu „Jezioro łabędzie”, pokaz w ramach: 7. Butohpolis – Międzynarodowy Festiwal Sztuki Butoh, pokaz: Teatr Akt, 26.04.2025

Spektakl przeznaczony tylko dla widzów dorosłych. Zawiera sceny nagości.

"A Brutal Breakdown of Swan Lake"

Josef Ka in her performance “Swan Lake” (original title: “Jezioro łabędzie”)—a clear reference to the great ballet masterpiece—leaves no room for conventions. There is no space here for the romantic tale of Prince Siegfried and Odette, transformed into a swan by a sorcerer. If anything, we might find only the Evil Spirit taking the form of a night bird, setting the rest of the events in motion…

The performer, who is based in Finland and whose performance was shown at the 7th Butohpolis – International Festival of Butoh Art (Teatr Akt, April 26, 2025), begins her story about male dictatorship while sitting in an “egg.” It is a kind of cocoon made of grey material, restricting movement and visibility. We, the audience, only see some bulges and struggle inside, and hear sounds we try to decipher. Inside, a glass object is being moved, there’s the sound of rubber, the tearing of fabric… A swan is being born—but is it, really? Will this be the ugly duckling that turns into a beautiful bird, a symbol of lifelong fidelity?

No. Josef Ka offers us neither a beautiful fairy tale nor the famous ballet libretto. What they bring is the raw truth, suspended between tenderness and brutality. The figure hidden in the cocoon first “gives birth” to white balloons resembling small eggs, then pushes out from under the fabric a large jar full of milk. Finally, she emerges. Androgynous, slim, tall, pale. Naked, except for boots. Secondary sex characteristics are covered with black tape—breasts, navel, suprasternal notch—yet the mons pubis is not. Something is going on here…

Alone and with visible effort, she pushes the heavy glass vessel across the concrete. Amid the ruins beside Teatr Akt, she reminds me of Sisyphus, condemned to eternal, futile labor, without a word of complaint—although it’s clear to me that both the jar and its contents will soon shatter, spill, and she will have to start all over again. From the ashes, a twin story will likely be born, because if this “punishment” mirrors the Greek myth (for listening to rumors, for betrayal of a divine secret), then one shouldn’t expect anything different.

With every minute, Josef Ka builds greater dramaturgy—visual, emotional, and sonic. The scraping of her boots against the concrete cuts into one’s senses unbearably. And yet, there’s still so much sound—alongside the voice of her body. Simultaneously, nature provides a counterpoint with the intense evening birdsong. In this sonic landscape, the figure twists, “breaks,” becomes increasingly dynamic. At one point, the performer wraps black tape around her waist, as if donning a new burden, and attaches a condom filled with milk to the installation. Now, there’s also a single bird feather on her forehead, like a warrior, and she begins her dominant, prideful march with the fluid-filled tassel swinging between her legs. It hardly matters whether we interpret this “penis” as containing semen or milk—both images carry double meanings, fluid and shifting like genderfluidity itself.

As the abstract nature of the events onstage deepens, the butoh in “Swan Lake” grows more intense. It gradually unveils its mysteries. Each moment reveals elements of this anti-dance: the communal aspect, for example, as the artist is illuminated by the flashlights of audience cellphones (so the fewer people participate, the less is visible), or the use of various cultural codes (like the symbolic use of milk poured on a naked body, typically a symbol of arousal, here rendered cold and clinical).

This affects me so strongly that I can’t analyze the signals in real-time. I can’t—and don’t want to. I simply feel a range of emotions; certain life memories return, and physically I’m tossed between limb-numbing cold and heat rising to my head. Ultimately, this spectacle—suspended between genders and their codes, first presented at the Women World Festival in Berlin in 2024—leaves me with a sense of despair and hopelessness. Even the final scene, where a few audience members are invited to dance (the only direct reference to Tchaikovsky’s work), offers no comfort. After all, I remember that this was a ballet about doomed love, in which Odette was condemned to eternal suffering…

I watch the final moments of this extraordinary performance from between the legs of spectators who, midway through the show, suddenly stood in front of me, unaware I was sitting on the ground in the shadows. To see anything, I have to kneel and brace myself with one hand on the ground. The performance continues, and the cold seeping from the wet concrete pierces my body more and more. Soon, my better hand goes numb—it feels like it’s been devoured by monsters that no one but me can see. Unable to ask for the view to be cleared, I pull the hood of my jacket over my head, to block out additional stimuli and try to be, if only briefly, with Josef Ka and her story about male power and the dictatorship of the penis…
[I would have something powerful to say about that, but I don’t dare. Not in a theater review. But if I’ve read the meanings correctly, I want to say to Josef Ka: I hold you close — ed. note]

When “Swan Lake” comes to its end and the applause fades, I remain in the ruins. Alone. In complete darkness, leaning against a wall. For a long time, I can’t take a step forward—I feel as if the entire cosmos might fall on me. “What a force,” I think.

An extraordinary performer. An extraordinary piece. Dozens of codes in one butoh performance. Birds singing overhead. Millions of stars. A sleepless night. Go experience it.

Sandra Wilk, Strona Tańca

P.S. Thanks to the trust of the Butohpolis organizers, I was later able to stay in the theater with the artists. Together, we cleaned up the broken glass from the performance. It brought me some emotional relief—but I still didn’t sleep… Butoh is like that—it never really leaves you.

***

“Swan Lake” ("Jezioro łabędzie") by Josef Ka, choreography and performance: Josef Ka, music: fragments of Pyotr Tchaikovsky’s ballet Swan Lake, presented as part of the 7th Butohpolis – International Festival of Butoh Art, venue: Teatr Akt, Warsaw, Poland, April 26, 2025

Performance intended for adult audiences only. Contains scenes of nudity.

Too small letters? Read here: SWAN LAKE // PERFORMANCE BY JOSEF KA // BUTOHPOLIS. INTERNATIONAL BUTOH ART FESTIVAL // PHOTO/TEXT: SANDRA WILK // WARSAW 2025 – JOSEF KA