Są w naszym życiu chwile, które wywołują w nas prawdziwy przełom, przełom rezonujący później całymi latami, zlewający się z nami, zmieniający nas. Czasem to po prostu doświadczenie jakiegoś silnego zdarzenia, emocjonalny szok, ważna społeczna obserwacja, obejrzenie jakiegoś głęboko poruszającego artystycznego dzieła czy spotkanie na naszej drodze inspirujących nas ludzi. Wydaje się, że takiego przełomu doznał francuski choreograf Didier Theron, który zainspirował się tańcem dzięki swoim dawnym spotkaniom z wielkimi tanecznymi legendami Trishą Brown, Dominique Bagouet i Merce Cunninghamem.
Trudno nie zauważyć wpływu charakterystycznych, niezwykle silnie strukturalnych i matematycznych wręcz dzieł tego ostatniego w spektaklu Therona „Artemis in the mirror”. To nie plagiat, niech nikt tak nie odważy się nawet pomyśleć (sic!), to raczej fascynacja konstrukcją, architekturą i rytmem oraz autorski pomysł na starannie dopracowany i przemyślany taniec wraz z precyzją organizacji ruchowych linii w określonej przestrzeni.
W spektaklu „Artemis in the mirror” Compagnie Didier Theron, który wystawiono w ramach 20. Międzynarodowego Festiwalu Tańca Zawirowania, wszystko nie opiera się tylko na rysunku ruchu, koncept symbolicznie rozrywa tu człowieka i wymiary, w jakich się znajduje. Dosłownie na pół.
Po pierwsze mamy tu swoiste lustro, jakimi dla siebie są dwie wykonawczynie – Danae Rico i Mathilde Fillon - bez wkładu każdej z nich, czyli bez istnienia drugiej połowy – przedstawienie byłoby niekompletne, połowiczne (nomen omen). Po drugie, ruch każdej z tancerek jest niezwykle silnie, ale dualistycznie, co ważne, skodyfikowany – dolna część ciała i nogi są tu silne, odpowiadają za rytm, rodzaj kroków, zwroty, tempo i kierunek przemieszczania się, zaś górna część ciała bardziej miękka, uwolniona, znacznie mniej utrzymywana w ryzach (mimo że założeniem było, aby tancerki powstrzymywały się przed okazywaniem emocji na swoich twarzach). Wreszcie, po trzecie, tytułowa Artemis (Artemida) – ściśle związana z pojęciem bliźniaczego rodzeństwa bogini łowów, poluje tu... na samą siebie. Mamy więc w tej choreografii istne splecenie mitu ze współczesnym siostrzeństwem, partnerstwem i wtłoczenie go labirynt zdarzeń, w którym idąc bez końca szukamy siebie (lub siebie nawzajem), od zwykłego wytchnienia aż po chwile wolności czy nawet szczęścia.
Przedstawienie utrzymane w kolorach czerni i bieli (zauważamy kolejne opozycje?) toczy się niczym dwuwymiarowa gra platformowa, do której momentami wkrada się jakiś wirus, zaburzający rytm kroków czy wywołujący krzyk tancerek, ale za chwilę – pod wpływem nieustająco rytmicznej muzyki perkusyjnej – wszystko wraca do normy, jakby zostało automatycznie sklonowane do nowego uniwersum, bo nie ma żadnej możliwości wyrwania się z tego skomplikowanego labiryntu, tworzonego przez nas samych dla nas samych.
Warto było obejrzeć i podziwiać tę kompozycję.
24 czerwca 2024 r. w Centrum Teatru i Tańca Zawirowania publiczność podczas wieczoru typu „double bill” obejrzała także (jako pierwszy pokaz) spektakl „Niemandsland” („No Man's land”) Compagnie Irene K. z Belgii. Dla odmiany była to praca niezwykle kolorowa, nastrojowa i przepełniona emocjami. Te, choć skrywane w części tej choreografii pod maskami, symbolizowały dwoistość skrytą w w każdym człowieku.
Choć nie przepadam za użyciem twardych, sztywnych masek w spektaklach ruchu, bo aby w nich udanie tańczyć trzeba mieć niezwykle ekspresyjne ciało, to postaci wykreowane przez Corentina Milosevica i Jessicę Van Cauteren przemawiały do mnie. Choreografka zespołu, Irene Kalbusch, udanie wydobyła z niego pierwiastki żeńskie, a z niej te męskie. Praca włączyła się więc sprawnie do dyskursu o płci, jako konstrukcie społecznym, kulturowym; nie tyle o płynności płci, co w ogóle o tożsamości.
Idea całego pojęcia gender jest spięta z nami nierozerwalnie, tak jak związani swoimi strojami była ta damsko-męska para w „Niemandsland”, nikt tu nie walczył ze sobą w ruchu, wręcz przeciwnie tancerze wzajemnie się wspierali, choć siłą rzeczy również podlegali ograniczeniom narzuconym przez nietypowy kostium. Zresztą niemal wszystko w tej belgijskiej pracy było nietypowe, co w moim odczuciu stało się udaną alegorią do poruszanego tematu różnorodnych oblicz postrzegania własnego „ja” oraz wszelkich kolorowych relacji z innym człowiekiem, ale także do czasu i miejsca wykonania tej pracy [w Polsce akurat trwa ożywiona polityczna dyskusja o związkach partnerskich, w tym tych LGBT+, które w obszarze prawnym są wciąż formalnie nieobecne – przyp.].
Sekret, maski, ukryte i mniej ukryte relacje, spostrzeżenia, przemyślenia, być może też swoiste prowokacje – Compagnie Irene K. skupia się na człowieku bez kompromisu ale w spokojnym nastroju obnażając lęki, nadzieje i przede wszystkim stawiając wyzwania. Pyta, na ile sami jesteśmy zamaskowani czy zamknięci, choćby przed zadaniem sobie takiego pytania. Trudno bowiem nie zauważyć, że po zdjęciu masek tancerze się otwierają, ich taniec staje się swobodny, ruchy otwarte, szerokie, a oni sami zatapiają się w pasji. Niby proste, a tak trudne.
Jeśli będziecie mieć okazję obejrzeć „Niemandsland” – zróbcie to. Wyjdziecie z tego pokazu zbudowani.
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Artemis in the mirror” Compagnie Didier Theron (Francja), choreografia: Didier Theron, wykonanie: Danae Rico, Mathilde Fillon, współpraca artystyczna: Michele Murray, scenografia i kostiumy: Didier Theron, oprawa techniczna: Benjamin Lascombe, organizacja, kierownictwo i produkcja: Didier Theron Company, pokaz w ramach: 20. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania, pokaz: Centrum Teatru i Tańca Zawirowania, 24.06.2024
„Niemandsland” Compagnie Irene K. (Belgia), choreografia: Irene Kalbusch, wykonanie: Corentin Milosevic, Jessica Van Cauteren, kostiumy: Sabine Kreiter, dyrektor techniczny: Eddy Gräser, produkcja: Compagnie Irene K., pokaz w ramach: 20. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania, pokaz: Centrum Teatru i Tańca Zawirowania, 24.06.2024