„Larvę” Marty Ziółek trudno nazwać spektaklem tanecznym – to performance nawiązujący raczej swoją estetyką (choć nie tempem) do koncertów punkowych, w których poruszany temat zmienia się z każdą piosenką, a twórca chce krzyczeć w zasadzie o każdej niesprawiedliwości, jaka nas dotyka. W tym świecie buntu nie ma koncept-albumów ani szczegółowo wyreżyserowanych, pięknych wizualnie widowisk – jest mocny beat, hałas, krzyk, energia ciała, rozproszony przekaz i swoisty dyskomfort, któremu poddawani są odbiorcy.
Zacznijmy jednak od kontekstu zewnętrznego. Spektakl został wystawiony 24 lutego 2022 r., w dniu, w którym Rosja zaatakowała zbrojnie niezależną Ukrainę, a godzinę przed rozpoczęciem pokazu media podały niepokojącą informację o zdobyciu przez Rosjan elektrowni w Czarnobylu. Trudno było oderwać myśli od tych wiadomości, gdy w SZKOLE zgasły światła, a na scenie pojawiła się tancerka w czerwonej, poszarpanej masce zakrywającej twarz i całą głowę. Pierwsze wrażenie – przed nami obraz człowieka cierpiącego, zranionego, może nawet nieżywego. Drugie wrażenie – które nie wiem skąd się pojawiło, bo nie czytałam programu „Larvy” przed jej obejrzeniem – było związane z „Maską Czerwonego Moru”. Zarówno z filmem Rogera Cormana o tym tytule, w którym despotyczny książę chowa się w pałacu przed dziesiątkującą lud zarazą, jak i ze słynną płytą Diamandy Galas „The Masque of the Red Death” w przejmujący sposób opowiadającą o śmiertelnym żniwie epidemii HIV/AIDS…
Te tropy, które po części wywołał wybuch wojny tuż za polską granicą, okazały się trafione w dziesiątkę, bo Ziółek opowiadała o wyzwalaniu się z cierpienia, przejściach między życiem i śmiercią, a jeszcze do tego wprost nawiązała w finale do Diamandy Galas wykonując a capella jej „Let My People Go” z albumu „Plague Mass. 1984 End of the Epidemic” wydanego w 1990 roku. Niejasnym jest jednak, czy performerka chciała skomentować trwającą pandemię SARS-CoV-2 (COVID-19) czy też przypomnieć o skutkach homofobicznej polityki republikanów podczas boomu epidemii AIDS w Stanach Zjednoczonych i powtarzającej się historii politycznej nagonki na środowiska LGBT+ w Polsce.
Podobnych pytań po obejrzeniu tej choreografii można mnożyć wiele, bo całość skonstruowana została niejednoznacznie, niejasno i tak wieloaspektowo, że uwaga widza nie jest w stanie być napięta przez cały czas. Atakowane przez dźwięki perkusji na żywo i rozmaite światła zmysły zaczynają stawiać opór i wyłączać się, a myśli błądzić. Przez co „Larva” momentami wydaje się po prostu nudna.
Z programu wynika, że Ziółek chciała stworzyć na scenie postać Trickstera – figury pół boga, pół fircyka, pół zwierzęcia, łamiącego zasady, którego archetyp można odnaleźć w wielu kulturach (słowiański Weles, grecki Prometeusz i Hermes, rzymski Merkury, indiański Kojot i Kruk, afrykański Anansi, itd.). No dobrze, czemu nie. Ale dlaczego zamiast odwołać się do bliższej nam kultury romańskiej, greckiej, słowiańskiej wprowadziła do tej scenicznej postaci elementy znane raczej z kultury rdzennych ludów północnoamerykańskich? To tylko zaciemniło przekaz, wszak nie odwołujemy się do tańców indiańskich w sposób naturalny myśląc o niezgodzie na zastały porządek rzeczy lub o wyzwoleniu ducha z ciała. O wiele ciekawszym byłoby silniejsze skupienie się na scenie modlitwy, która w „Larvie” była tylko symbolicznie zaznaczona.
Tak czy inaczej „Larva” spełniła swoje założenia feministycznego punkowego manifestu, dywagacji o krzyku, wolności, rozmaitych rytuałów, ale nie wyszłam z niego zbudowana. Jestem już bardzo zmęczona faktem, że współcześni artyści ruchu podążają cały czas ścieżką, że o feminizmie czy środowiskach nieheteronormatywnych najlepiej jest mówić językiem prowokacji, używając do tego nagiego ciała czy sztucznych penisów. Tworzenie sensacji z rzeczy normalnych, które powinny być akceptowane, naprawdę nie służy sprawie, a tożsamość płciowa nie opiera się przecież na seksie i epatowaniu golizną. Uspokajam – to nie jest kiepski czy gorszący spektakl, ale wybierając się na niego trzeba się nastawić na dyskomfort. „Larva” jest pracą celowo drażniącą, nielinearną, opierającą się na rozmaitych skojarzeniach i tematach. Nie płynie gładko, jest raczej chropowata, wykorzystuje kody z wielu źródeł, które trudno odczytać, uderza nagością, dźwiękiem, światłem, ciemnością. To trudne.
Jeśli więc ktoś oczekuje, że Marta Ziółek spali się na naszych oczach w mocnym, uniwersalnym przekazie, że jej zaangażowanie będzie intensywne aż do bólu, a on sam wyjdzie z pokazu wstrząśnięty do głębi, w burzy emocji i przemyśleń – zawiedzie się. „Larva” nie ma takiego potencjału, to raczej osobisty proces myślenia o feminizmie, gender, ciele, kodach kulturowych, punku, chaosie, zmianie, oczekiwaniach, który dano nam podejrzeć. Ale stąd do krzyku pokolenia jest jeszcze daleko.
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Larva” Marta Ziółek, koncepcja, choreografia i wykonanie: Marta Ziółek, dramaturgia: Teresa Fazan, film: Adam Zduńczyk, maski: Mateusz Bidziński, muzyka: Wojciech Blecharz we współpracy z Natanem Kryszkiem, perkusja (na żywo): Bartosz Szabłowski, kostiumy: Joanna Hawrot, grafika na kostium i materiał: Marcin Domański, scenografia: Natan Kryszk i Pola Czunikin-Krasowicka, światło: Aleksandr Provaliński, praca z głosem i wsparcie w procesie: Agata Bargiel, SZKOŁA, 24.02.2022