Na szpilkach

Masakra - Paweł Sakowicz_fot_WILK
W opisie spektaklu „Masakra” poznajemy krótką historię tańców latynoamerykańskich, które zostały skodyfikowane z tańców zniewolonej społeczności Haiti, Brazylii i Kuby. Pochodzące z tych gorących obszarów świata samba, rumba, jive, cha-cha czy paso doble są dzisiaj wykonywane na turniejach tańca towarzyskiego. Zostały „zawłaszczone”, stały się wręcz symbolem rywalizacji ruchowej Europejczyków, i to przede wszystkim ludzie białej rasy mierzą się ze sobą w konkursach tańca latino. W sposób naturalny, jeszcze przed pokazami, nasuwały się więc pytania: czy tak być powinno i czy w ogóle jesteśmy predestynowani do tego rodzaju tańca.

Po obejrzeniu spektaklu Pawła Sakowicza w warszawskim Nowym Teatrze, muszę przyznać, że doceniam pomysł na swoistą dekonstrukcję układów latynoamerykańskich, którą wydaje się reżyser chciał przeprowadzić. W dodatku podjął się tego w nie w laboratoryjnych warunkach, a w sposób przypominający pokazy rumby czy samby w ich ojczyznach, czyli wykonywanych w kręgu widzów, a nie na scenie. To było ciekawe doświadczenie, bo przed każdym obecnym w teatrze rozgrywały się równocześnie dwa spektakle – jeden w wykonaniu tancerek, a drugi w wykonaniu widzów. Każdy miał przed sobą rząd innych oglądających – widział ich reakcje, mowę ciała, zachowanie. To musiało być zamierzone, bo widownia wyciemniona jest niemal zawsze… Niestety, nie udało się, dzięki temu zabiegowi, stworzyć atmosfery rodem z kubańskich klubów, wywołać u widzów klaskania, przytupywania, bujania ciałem, czyli rodzaju czynnego uczestniczenia w oglądanym pokazie.

Szeroko prowadzona parada tańców latynoamerykańskich była atrakcyjna – szczególnie na początku, gdy tancerki pokazywały swoją energetyczność, dynamikę i, gdy działał jeszcze element zaskoczenia; niemniej już w połowie spektaklu ich powtarzalne ruchy, pozy i układy zaczynały nużyć. Koncept ratowała warstwa muzyczna (od rytmów tradycyjnych aż po te elektroniczne) i naprawdę bardzo ciekawie zaprojektowane światła, zwężające się z każdą sceną ku środkowi placu tego eksperymentu. Długi finał, w którym zaczęły pojawiać się elementy tańca współczesnego i zawieszone w przestrzeni rozmaite słowne dygresje, o tym czy w tańcu jest miejsce na pożądanie, na zazdrość, a wreszcie czy to w ogóle może być „zabawa” dla białych, nie bardzo się sprawdził. To było za mało, jak na założenie dekonstrukcji (o ile takie właśnie było celem reżysera). Dla mnie – za mało. Ale wielu „Masakra” się podobała – część widowni biła nawet brawa na stojąco. Może złapała rytm tego spektaklu, widziała w tej propozycji coś atrakcyjnego dla siebie, a może po prostu przyszła z innym oczekiwaniem, niż ja. Jest ryzyko, że moje odczytanie intencji Sakowicza jest obarczone błędnym założeniem, a „Masakra” miała dać tylko i wyłącznie jakąś współczesną, na wskroś europejską, interpretację wieczorów tańca w brazylijskich czy kubańskich klubach. Nie wiem. Ale czuję wielki niedosyt, może nawet zawód…

Niemniej, oddajmy reżyserowi ukłon za samo podjęcie niepopularnego w polskim teatrze tematu, autorowi muzyki (Lubomir Grzelak) za budowanie napięcia rytmem, reżyserowi światła (Jaqueline Sobiszewski) za fantastyczny koncept, a tancerkom (Karolina Kraczkowska, Agnieszka Kryst, Ramona Nagabczyńska, Iza Szostak) za ich pracę. Wykonywanie tańców latynoamerykańskich przez godzinę wymaga przecież ogromnego trudu. Szczególne podziękowania należą się Izie Szostak – moim zdaniem, najlepszej tancerce tego wieczoru.

Sandra Wilk, Strona Tańca


„Masakra”, reż. Paweł Sakowicz, Nowy Teatr, 08.03.2020
* W spektaklu używane są światła stroboskopowe.