Pierwsze miejsce w Warszawskim Konkursie Choreograficznym w 2022 roku zdobyła Sylwia Nosarzewska za swoją etiudę „Z ust”, czyli za jedyną pracę z nurtu „nowej choreografii”, która została zakwalifikowana do tej rywalizacji (konkurs zorganizowało Centrum Teatru i Tańca w Warszawie). Na tle pozostałych sześciu prezentacji, bardzo tanecznych z precyzyjnie opracowaną kompozycją ruchu, siłą rzeczy musiała się wyróżnić – zapadła jakoś w pamięć jury i wygrała. Zgaduję, że dzięki innemu, iście chirurgicznemu, podejściu do badanego tematu.
Nosarzewska zaproponowała coś na kształt poszukiwania muzyki w ciele, jej głos był początkowo całkowicie uwięziony, a ona „siłowała” się z własnym językiem, jak z czymś obcym, przeszkadzającym, zbędnym. Z biegiem czasu sceniczny ruch – niestety skromny, jeśli chodzi o kompozycję – uwalniał kolejne dźwięki, aż z chaosu, walki, biegu wyłoniła się melodia i słowa.
Ten spektakl może się podobać, choć raczej nie wśród publiczności CTiT przyzwyczajonej do tańca współczesnego, a nie do eksperymentalnego performance’u. Natomiast pytanie czy choreografia „Z ust” wygrałaby w konkurencji z innymi pracami tego typu, w konkursie obejmującym tylko propozycje nowego tańca – pozostaje wciąż otwarte, choćby z tego powodu, że w Polsce nie ma obecnie znaczących konkursów nakierowanych na ten dokładnie nurt. Szkoda, bo ciekawa mogłaby być taka konfrontacja, choćby z pracą badawczą „Części ciała” Ramony Nagabczyńskiej, bardzo podobnej zarówno w koncepcji, jak i w realizacji.
Nie dyskutuję z decyzją jury (w składzie: Karolina Garbacik, Maria Miotk, Marta Ziółek) – to ich podpisy są pod konkursowym protokołem i ich odpowiedzialność. Choć widzę wiele plusów koncepcyjnych w zwycięskim spektaklu to mimo że „Z ust” jest ciekawą pracą, mnie akurat nie zachwyciła, choć w swoim oszczędnym wręcz laboratoryjnym stylu miała w sobie jakąś tajemnicę, za którą można było podążać. Według mnie ta choreografia miała poważną wadę, którą były potknięcia w wokalizie, gubienie siły dźwięku, drobne fałsze – co zniszczyło w moich oczach zamkniętą strukturę hermetycznego eksperymentu. Oczywiście nie mogę wykluczyć, że to mogło być założenie artystyczne Nosarzewskiej, ale jeśli tak było to zbyt delikatnie performerka to zaznaczyła i ograła (jak dla mnie, rzecz jasna).
Ogólnie wszystkie moje typy są odwrotne do przyznanych nagród, choć skład laureatów pozostałby dokładnie ten sam. W konkursie, zorganizowanym na scenie przy ul. Bruna 9 (22.10 – wieczór prezentacji i 23.10 – gala laureatów), przyznano następujące nagrody: 1 miejsce dla Sylwii Nosarzewskiej za etiudę „Z ust”, 2 miejsce dla Stefano Silvino za etiudę „Biedny Yorick”, 3 miejsce dla Marceli Haładudy za etiudę „Wnętrze czerwieni”, a nagroda publiczności przypadła Magdalenie Wójcik i Stefano Otoyo za „Atsu”. Dla mnie zaś powinien wygrać duet Wójcik-Otoyo, a następne miejsca winny zająć Haładuda, potem Silvino i wreszcie Nosarzewska.
Ciekawy jest przypadek nagrody publiczności na Warszawskim Konkursie Choreograficznym 2022, bo widzowie wybrali pracę artystów niemal w ogóle w Warszawie nie znanych, także, jak „Z ust”, odmienną od pozostałych prac. „Atsu” w delikatny, mistyczny i spokojny sposób pokazywał przenikanie się kultur. Początkowo choreografia Magdaleny Wójcik i Stefano Otoyo była spokojną podróżą przez rozmaite elementy tradycji Wschodu (w tym przez medytację, jogę, itp.), która zetknęła się w finale z dynamicznym zachodnim tańcem (ze skokami, floor work i scenami synchronicznymi). Całość była wciągająca i naprawdę zaskakująca.
Z kolei Marcela Haładuda w swoim „Wnętrzu czerwieni” była bardzo dynamiczna, choć jej spektakl można by uznać za popkulturowy, wręcz realizowany nieco pod publiczkę. Tancerce udało się przyciągnąć uwagę precyzyjnie opracowaną grą kontrapunktów ruchu i muzyki, koloru i czerni, a przede wszystkim ciała i kostiumu. Bo oto jej czerwona suknia z falbanami nagle zaczęła skrywać swoją właścicielkę i zamiast pięknej bohaterki doszło do jej przemiany w jakiegoś bezkształtnego potwora ze skrzywionym korpusem, gołymi nogami i zasłoniętą materią twarzą, niczym z obrazów Beksińskiego.
Wreszcie „Biedny Yorick” Stefano Silvino – zabawna etiuda odnosząca się do „Hamleta”. Silvino, który w trakcie pracy nad tą choreografią współpracował z Elwirą Piorun, wciela się tutaj w dosyć przewrotny sposób w postać błazna królewskiego, beztroskiego fircyka, a cała etiuda wprost nawiązuje do sceny wydobycia czaszki Yoricka z grobu przygotowanego dla Ofelii. To przecież właśnie czaszkę błazna trzyma Hamlet mówiąc o biednym Yoricku. Zresztą cały spektakl nawiązuje do różnych rozważań Hamleta o sensie istnienia, w tym do jego nieśmiertelnych słów, gdy walczy ze swoimi dylematami dotyczącymi zabicia Klaudiusza: „Być albo nie być, to wielkie pytanie”...
Pokoleniu, które zostało wychowane w kulturze obrazu a nie literatury „Biednego Yoricka” można porównać do filmu „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” (2008), w którym bohater rodzi się stary i młodnieje z każdym dniem w przeciwieństwie do osób z jego otoczenia. Tu zaś Silvino wstaje z grobu (scena jest zasypana jesiennymi liśćmi, a w tle słyszymy marsz żałobny), by cofnąć się w czasie, aż do chwil życia, miłości, radości i... komedii.
W Warszawskim Konkursie Choreograficznym wystąpili także: Dorota Makosz („Katharsis”), Małgorzata Nowak i Krzysztof Łuczak („Pętla”) oraz Tomasz Domański, Justyna Gul i Małgorzata Skibińska („Under”).
Sandra Wilk, Strona Tańca