Kolejna premiera w Centrum Teatru i Tańca w Warszawie za nami. 11 września 2021 r. na nowej mokotowskiej scenie pokazano spektakl „Polonautki, czyli Pierwsza Polska Kobieca Misja Kosmiczna”, którego autorkami są Aleksandra Kostrzewa, Olga Briks i Ewa Noras. Projekt powstał w ramach programu rezydencyjnego „StartUp – Scena dla Młodych”.
Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu zaintrygowała mnie powiększona scena, ponieważ do tej pory nawet wieloosobowe inscenizacje taneczne mieściły się w mniejszej przestrzeni CTiT a z zapowiedzi wynikało, że spektakl będzie duetem z epizodyczną rolą trzeciej osoby. Zmieniono także układ widowni, jak można się było domyślać po to, by umożliwić wykonawcom przemieszczanie się wśród widzów. Niestety powiększenie sceny nie było chyba uzasadnione, dawało raczej wrażenie zagubienia tancerek w przestrzeni.
Zastanowił mnie tytuł. Dlaczego „Polonautki”? Przecież nie rozróżniamy narodowościowo astronautów i astronautki, nie mówimy „Amerykonauta” ani „Frankonautka”, czyżby polskość miała tu jakieś szczególne znaczenie? A jeśli tak, to czemu bohaterki nie noszą polskich imion? Czy w Polsce nie ma kandydatek na astronautki i musimy sięgać po inne nacje? Skoro wybrano Evę i Hydrynę – czy warto się zastanowić czy to świadoma decyzja wskazująca na to, że w polskiej misji może się albo musi się znaleźć osoba, której na pierwszy rzut oka z Polską nie kojarzymy, ponieważ – i tu dylemat: tacy jesteśmy otwarci czy tacy jesteśmy ograniczeni?
Na wiszącym w tyle sceny ekranie pojawiły się ważkie skądinąd informacje, które ostatnio coraz częściej trafiają do opinii publicznej, że programy kosmiczne wprawdzie obsadzają w rolach bohaterów wyłącznie mężczyzn, jednak to kobiety były i są siłą napędową tych programów jako naukowczynie, matematyczki czy programistki. Dopiero od niedawna przebija się do powszechnej świadomości, że płeć nie ma nic do rzeczy, ważny jest mózg, rozum, zdolności.
Spodziewałam się zatem, że spektakl pokaże nam tańcem tę walkę o uznanie wartości kobiet w kosmosie. Zamiast tego na ekranie zaprezentowano widzom przygotowania do polskiej misji kosmicznej w stylu polskiego ładu: zamiast komory ciśnieniowej miniaturowy balkon, rura do odkurzacza służąca do porozumiewania się przyszłych astronautek, wspinanie po hałdach piachu zamiast prawdziwej siłowni znanej nam z programów o treningach do międzynarodowych misji kosmicznych. Groteskowość tych scen wywołała kilka wybuchów śmiechu na widowni, ale mnie, tak naprawdę, wcale nie było do śmiechu. Ta parodia to nasza polska rzeczywistość, to to samo, co respiratory bez oprzyrządowania czy las wycinany pod fabrykę ekologicznych samochodów.
Uznałam, że „Polonautki…” będą jednak kierowały się w stronę wyśmiania patetyczności „Polskiej Misji Kosmicznej”. Ale nie, to nie był kierunek, w którym dążyło całe przedstawienie. Po wejściu na scenę tancerek zaczęło być nieco bardziej poważnie. Zaczął się proces wyzwalania kobiet od roli mechanicznych, nakręcanych przez męski świat robotów kuchennych w kierunku odzyskania własnej, kobiecej wartości. Początkowo Olga Briks i Ewa Noras są sztywne, zmieniające pozycje jak zaprogramowany android, ale wyzwalając się z formuły upakowanej w srebrne, krępujące ruchy stroje… starają się upodobnić do mężczyzn, uzyskać wolność, która kojarzy nam się tylko z męskim światem. Ale halo, halo – przecież to nie o to chodzi, żeby kobiety zamieniły się w mężczyzn. Jeśli chcemy polecieć w kosmos, szukając nowych światów, jeśli chcemy zmienić na lepsze świat, w którym żyjemy, nie możemy sprowadzać wszystkiego do walki płci. I tak właśnie zrozumiałam wejście Wojciecha Dolatowskiego, wokalisty wykonującego na żywo utwory autorstwa Zuzanny Wrońskiej i Barbary Wrońskiej. Na wysokich szpilkach, w brokatowym stroju z głębokim dekoltem na plecach, a zarazem męskim głosem wyśpiewał słowa dla mnie w tym spektaklu najważniejsze: jestem mężczyzną i kobietą jednocześnie.
W tancerkach nastąpiła przemiana, z udających herosów w męskim stylu stały się wyzwolonymi kobietami, tańcząc coraz szybciej, w coraz bardziej szalony sposób, tupiąc gniewnie, współdziałając w tym tańcu. Wszystko wskazywało na to, że kobieca misja kosmiczna może się udać, że wyzwolenie kobiet może się udać, że świat uzna pierwiastek kobiecy za równoważny z pierwiastkiem męskim.
I wtedy, na zakończenie, Wojciech Dolatowski wyszedł na scenę ponownie, w przedziwnym hełmie na głowie, ale nie po to, żeby zwieńczyć dzieło, lecz po to, by raczej porzucić ludzkość nieprzygotowaną jeszcze do zrozumienia, że można być mężczyzną i kobietą jednocześnie, że musimy się uzupełniać wzajemnie, że każde działanie wykluczające współpracę jest skazane na niepowodzenie. Jak „Polska Kobieca Misja Kosmiczna” na ciasnym balkonie w blokowisku.
Nie wiem, czy zrozumiałam przesłanie autorek i wykonawczyń spektaklu, ale taniec podlega interpretowaniu poprzez doświadczenia i wrażliwość widza. Osobiście odczułam brak spójności w tym spektaklu, który chyba nie był dość dobrze przemyślany. Rola Wojciecha Dolatowskiego, sama w sobie fascynująca, obnażyła pewne niedostatki choreografii głównych artystek, a przede wszystkim była tak pięknym, barwnym Feniksem, że późniejszy taniec nie był już specjalnie atrakcyjny…
Elżbieta Bisch, Strona Tańca
„Polonautki, czyli Pierwsza Polska Kobieca Misja Kosmiczna”, choreografia i dramaturgia: Aleksandra Kostrzewa, choreografia i wykonanie: Olga Briks i Ewa Noras, teksty i kompozycja piosenek: Zuzanna Wrońska, Barbara Wrońska, wykonanie piosenek: Wojciech Dolatowski, kostiumy: Zuzanna Maria Białecka, Maria Kompf, wideo: Wojciech Stupnicki, Olaf Malinowski, zdjęcia: Kate Phellini, plakat: Agata Gansiniec, spektakl wyprodukowany w ramach projektu „StartUp – Scena dla Młodych” w Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, premiera: 11-12.09.2021, pokaz: Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, 11.09.2021.
Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu zaintrygowała mnie powiększona scena, ponieważ do tej pory nawet wieloosobowe inscenizacje taneczne mieściły się w mniejszej przestrzeni CTiT a z zapowiedzi wynikało, że spektakl będzie duetem z epizodyczną rolą trzeciej osoby. Zmieniono także układ widowni, jak można się było domyślać po to, by umożliwić wykonawcom przemieszczanie się wśród widzów. Niestety powiększenie sceny nie było chyba uzasadnione, dawało raczej wrażenie zagubienia tancerek w przestrzeni.
Zastanowił mnie tytuł. Dlaczego „Polonautki”? Przecież nie rozróżniamy narodowościowo astronautów i astronautki, nie mówimy „Amerykonauta” ani „Frankonautka”, czyżby polskość miała tu jakieś szczególne znaczenie? A jeśli tak, to czemu bohaterki nie noszą polskich imion? Czy w Polsce nie ma kandydatek na astronautki i musimy sięgać po inne nacje? Skoro wybrano Evę i Hydrynę – czy warto się zastanowić czy to świadoma decyzja wskazująca na to, że w polskiej misji może się albo musi się znaleźć osoba, której na pierwszy rzut oka z Polską nie kojarzymy, ponieważ – i tu dylemat: tacy jesteśmy otwarci czy tacy jesteśmy ograniczeni?
Na wiszącym w tyle sceny ekranie pojawiły się ważkie skądinąd informacje, które ostatnio coraz częściej trafiają do opinii publicznej, że programy kosmiczne wprawdzie obsadzają w rolach bohaterów wyłącznie mężczyzn, jednak to kobiety były i są siłą napędową tych programów jako naukowczynie, matematyczki czy programistki. Dopiero od niedawna przebija się do powszechnej świadomości, że płeć nie ma nic do rzeczy, ważny jest mózg, rozum, zdolności.
Spodziewałam się zatem, że spektakl pokaże nam tańcem tę walkę o uznanie wartości kobiet w kosmosie. Zamiast tego na ekranie zaprezentowano widzom przygotowania do polskiej misji kosmicznej w stylu polskiego ładu: zamiast komory ciśnieniowej miniaturowy balkon, rura do odkurzacza służąca do porozumiewania się przyszłych astronautek, wspinanie po hałdach piachu zamiast prawdziwej siłowni znanej nam z programów o treningach do międzynarodowych misji kosmicznych. Groteskowość tych scen wywołała kilka wybuchów śmiechu na widowni, ale mnie, tak naprawdę, wcale nie było do śmiechu. Ta parodia to nasza polska rzeczywistość, to to samo, co respiratory bez oprzyrządowania czy las wycinany pod fabrykę ekologicznych samochodów.
Uznałam, że „Polonautki…” będą jednak kierowały się w stronę wyśmiania patetyczności „Polskiej Misji Kosmicznej”. Ale nie, to nie był kierunek, w którym dążyło całe przedstawienie. Po wejściu na scenę tancerek zaczęło być nieco bardziej poważnie. Zaczął się proces wyzwalania kobiet od roli mechanicznych, nakręcanych przez męski świat robotów kuchennych w kierunku odzyskania własnej, kobiecej wartości. Początkowo Olga Briks i Ewa Noras są sztywne, zmieniające pozycje jak zaprogramowany android, ale wyzwalając się z formuły upakowanej w srebrne, krępujące ruchy stroje… starają się upodobnić do mężczyzn, uzyskać wolność, która kojarzy nam się tylko z męskim światem. Ale halo, halo – przecież to nie o to chodzi, żeby kobiety zamieniły się w mężczyzn. Jeśli chcemy polecieć w kosmos, szukając nowych światów, jeśli chcemy zmienić na lepsze świat, w którym żyjemy, nie możemy sprowadzać wszystkiego do walki płci. I tak właśnie zrozumiałam wejście Wojciecha Dolatowskiego, wokalisty wykonującego na żywo utwory autorstwa Zuzanny Wrońskiej i Barbary Wrońskiej. Na wysokich szpilkach, w brokatowym stroju z głębokim dekoltem na plecach, a zarazem męskim głosem wyśpiewał słowa dla mnie w tym spektaklu najważniejsze: jestem mężczyzną i kobietą jednocześnie.
W tancerkach nastąpiła przemiana, z udających herosów w męskim stylu stały się wyzwolonymi kobietami, tańcząc coraz szybciej, w coraz bardziej szalony sposób, tupiąc gniewnie, współdziałając w tym tańcu. Wszystko wskazywało na to, że kobieca misja kosmiczna może się udać, że wyzwolenie kobiet może się udać, że świat uzna pierwiastek kobiecy za równoważny z pierwiastkiem męskim.
I wtedy, na zakończenie, Wojciech Dolatowski wyszedł na scenę ponownie, w przedziwnym hełmie na głowie, ale nie po to, żeby zwieńczyć dzieło, lecz po to, by raczej porzucić ludzkość nieprzygotowaną jeszcze do zrozumienia, że można być mężczyzną i kobietą jednocześnie, że musimy się uzupełniać wzajemnie, że każde działanie wykluczające współpracę jest skazane na niepowodzenie. Jak „Polska Kobieca Misja Kosmiczna” na ciasnym balkonie w blokowisku.
Nie wiem, czy zrozumiałam przesłanie autorek i wykonawczyń spektaklu, ale taniec podlega interpretowaniu poprzez doświadczenia i wrażliwość widza. Osobiście odczułam brak spójności w tym spektaklu, który chyba nie był dość dobrze przemyślany. Rola Wojciecha Dolatowskiego, sama w sobie fascynująca, obnażyła pewne niedostatki choreografii głównych artystek, a przede wszystkim była tak pięknym, barwnym Feniksem, że późniejszy taniec nie był już specjalnie atrakcyjny…
Elżbieta Bisch, Strona Tańca
„Polonautki, czyli Pierwsza Polska Kobieca Misja Kosmiczna”, choreografia i dramaturgia: Aleksandra Kostrzewa, choreografia i wykonanie: Olga Briks i Ewa Noras, teksty i kompozycja piosenek: Zuzanna Wrońska, Barbara Wrońska, wykonanie piosenek: Wojciech Dolatowski, kostiumy: Zuzanna Maria Białecka, Maria Kompf, wideo: Wojciech Stupnicki, Olaf Malinowski, zdjęcia: Kate Phellini, plakat: Agata Gansiniec, spektakl wyprodukowany w ramach projektu „StartUp – Scena dla Młodych” w Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, premiera: 11-12.09.2021, pokaz: Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, 11.09.2021.