Świat rozpadnie się na kawałki

Metal Traktor, foto: WILK

Są przedstawienia, których nie potrafię zrecenzować w sposób zwykły, zgodny z zasadami, wedle obowiązujących w dziennikarstwie schematów. Dotyczy to głównie spektakli butoh – są bardzo specyficzne, ich celem jest poruszanie nas nie tyle estetycznie, co emocjonalnie, wewnętrznie. Relacjonując wydarzenia butoh często ukrywam swoje przeżycia, skojarzenia i osobiste doświadczenia. Działam tak, bo jest mi po prostu bardzo trudno otworzyć się w krótkim czasie i pod presją szybkiej publikacji; w życiu też odkrywam się niezwykle powoli. W dodatku przy pisaniu o sztuce często zdaje mi się, że to, co czuję jest warte uwagi mniej, niż to, co myślę lub widzę. Ale ostatnio zaczynam tego kompromisowego podejścia nieco żałować... 

Przecież skoro artyści butoh są tak niezłomni w dążeniu do swoich celów, skoro stosują metody radykalne, wchodzą w swój proces niesamowicie głęboko, odkrywają się i otwierają całkowicie przed widzami, nie podlegając przy tym zewnętrznym wpływom i nie poddając się presjom, to także w ich odbiorze, ocenie, opisywaniu nie wolno się zamykać, bać, chować za maskami ani tym bardziej spieszyć. Mam więc zamiar recenzowania (lub ponownego recenzowania) ważnych dla mnie przedstawień, którym sprzyja upływ czasu i spokojne zajrzenie w głąb siebie, w tempie, które mi odpowiada. W tempie, które jest zgodne z moimi potrzebami zintegrowania wrażeń i otrzymanych sygnałów. Wtedy, gdy poczuję spokój oraz odpowiedni moment. 

Na szczęście (i na nieszczęście) mam wciąż jeszcze niezłą pamięć i umiejętność przywoływania w sobie nawet odległych emocji z pełną siłą, będzie to z pewnością sprzyjać pracy w nieco nowy sposób. Piszę o tańcu już 31 lat i proszę mi wierzyć, że nie chcę tworzyć emocjonalnego pamiętnika jak jakaś pensjonarka, po prostu szukam nowej formuły wobec przedstawień butoh, które są głębokie, tak totalnie prawdziwe, że przebijają w teatrze tzw. czwartą ścianę. Takie spektakle potrafią na mnie wpłynąć nawet na poziomie fizycznym. Oto jeden z nich: „Metal Traktor: Świat w chaosie” Joan Laage (USA), performance pokazywany w ramach 6. Butohpolis – Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Butoh w Teatrze Akt, 28 kwietnia 2024 r. 

Laage w „Metal Traktor…” swoim strojem przypomina mi klauna. Ale nie takiego z czerwonym nosem znanego z popkultury czy cyrku, tylko smutną postać białego klauna albo Pierrota z commedii dell’arte, którą rozsławiła francuska pantomima. Tancerka oświetlona jest białym, bardzo silnym światłem wygubiającym kolory, rysy twarzy, wypalającym zmarszczki, wszelkie cienie i... czas. Stoi bez ruchu. Bez najmniejszego drgnienia. Tylko patrzy. Patrzy bez końca. Może nawet ocenia. A dookoła rozlega się bolesny dla ucha łomot wpisany w muzykę tak, jakby ktoś włączył wiertarkę i świdrował nią ścianę tuż przy uchu. 

Choć pierwszą scenę zaprojektowano w sposób skrajnie statyczny jest coś niepokojącego w tym agresywnym dla zmysłów obrazie… Czuję jak na to mnie wpływa, jak z każdą minutą, sekundą nawet, zaczynam czuć niepokój, rozdrażnienie, a wkrótce potem ból swojego – równie nieruchomego – ciała. Kolejne bodźce wdzierają się we mnie. Są drobne, ale liczy się suma. Wchodzą nie tylko przez uszy, ale i przez przeponę, przez serce. Mam wrażenie budzącej się paniki. [„Uspokój się. Nic się złego nie dzieje”]. Próbuję wyrównać nerwowy oddech, a jednocześnie obserwuję, jak te same bodźce wdzierają się w stojącą jak skała Joan Laage. 

Czy jest symbolem klauna, który w starożytnym Egipcie odgrywał istotną rolę psychologiczną, choć też społeczno-religijną, a swoje zadanie odgrywał w dwóch postaciach: fircyka i kapłana? Czy może bezwolną marionetką rządzoną przez system, polityków, pracodawców, partnerów, manipulatorów? Myśli biegną, nie mogę się skupić, czegoś wyselekcjonować, bo muzyka Valentine Santarcangelio w ogóle nie ustępuje, tylko wciąż narasta i narasta. Zaczynam drżeć i widzę, że Laage także drży. [„Co się tu dzieje?”]. Widoczne pod satynową, długą szatą, jej gołe stopy [„Jest uziemienie, to dobrze”] zaczynają dygotać, by za chwilę rozpocząć serię niewielkich podskoków. Te zaś wpływają na całe ciało. Tancerka skacze, unosi się coraz dynamiczniej. Z każdym ruchem pochyla się, pracuje ramionami. Jej ciało zmienia się, uruchamia, choć wciąż długa szata znacznie krępuje ruchy jej rąk. 

Niebawem, po scenie topless i późniejszym przebraniu się w za duży garnitur (wejściu w świat pracy, dorosłości?) dynamika przedstawienia znacznie się zmienia. Ruch zaczyna już przypominać taniec, jest szybki, odbywa się na całej scenie. Na ziemi, w powietrzu – choreograficzny rysunek jest zamaszysty, jakby cały świat należał do Laage. Ale równocześnie... tancerka momentami wygląda tak, jakby ktoś nią sterował. Dosłownie pociągał za niewidzialne sznurki wprawiające w ruch jej członki, inne pozostawiając w zapomnieniu. Zaczynam myśleć o wyścigu szczurów, o oczekiwaniu rywalizacji, wreszcie o przemocy na rynku pracy, dyskryminacji, niepotrzebnych konfliktach. [„To jakieś współczesne dance macabre”]. 

Patrzę na ten dziwny taniec. Z uwagą przyglądam się bardzo dojrzałemu ciału. Potem zaproponowanemu układowi choreograficznemu. Słucham. Wyłapuję więcej dźwięków, zauważam melodykę. Przypominają mi się pewne fakty, symultaniczne w obrazie z tym, co widzę na scenie. Ale zanim zdążę je dobrze zlokalizować, nagle następuje zatrzymanie akcji scenicznej, a wszystko, co zostało wcześniej skumulowane do wewnątrz, zaczyna wyniszczać i wydostawać się na zewnątrz. Nie da się już dłużej ukrywać tego bólu i cierpienia (może niezgody?). W stylu klasycznego, japońskiego butoh, gdzie są pomalowane na biało twarze, otwarte usta i charakterystyczny niemy krzyk, Joan Laage nagle wykrzywia się. Jej mięśnie rąk się napinają w skurczu, a twarz w zwolnionym tempie pokazuje nam skrywane przeżycie, rozpacz, raniące doświadczenie. Takie „z trzewi”, jak po wielkiej stracie kogoś ukochanego, jak po wielkim zawodzie, jak podczas wojen czy anarchicznego zamętu. We wszystkich tych przypadkach nie da się kontrolować zdarzeń, ani siebie i własnych reakcji w tych zdarzeniach. Po prostu dzieje się, wylewają się z nas intuicyjne decyzje, działania, reakcje, grymasy, ruchy mimowolne. 

Laage jest niczym przerażający, dokumentalny zapis traumy. Przeszłej czy przyszłej? Nie chcę odpowiadać sobie na to pytanie; duszę je w sobie próbując na siłę myśleć o czymś neutralnym. Patrzę na przykurcze i dygot ciała tancerki [„Znam to...”], a jednocześnie czuję jak moje ciało się spina. Ręka mi drży. Nie mogę jej opanować. Nie czuję jednej stopy – nagle zdrętwiała. Pot płynie po karku. [„Co się tu naprawdę dzieje? To się dzieje na scenie czy ze mną?”]. I znowu zmiana. Kolejny zupełnie inny obraz z tego kalejdoskopu życia. Bohaterka „Metal Traktor: Świat w chaosie” zdejmuje z szyi kryzę i jednym szybkim ruchem naciąga ją na głowę. Wygląda jak żartowniś. Znowu czy to jest pierwszy raz? Stoi bez ruchu. Bez najmniejszego drgnienia. Tylko patrzy. Patrzy bez końca. Może nawet ocenia. 

Przez głowę przelatują mi banalne w sumie myśli o tym, że historia lubi się powtarzać, że niczego się nie nauczyliśmy, niewiele widzimy lokalnie i globalnie, że nie umiemy wyselekcjonować z białego szumu tego, co istotne, że czeka nas... tytułowy chaos. [„Świat rozpadnie się na kawałki”]. I dokładnie w tym momencie, w tej dokładnie sekundzie, Joan Laage upuszcza z obu dłoni małe szklane kulki, które z impetem toczą się we wszystkich kierunkach całej sceny… Bum! 

Niebywałe. A tamtego dnia – porażające. 

Dziękuję. [„Czy udało się opisać to przeżycie?”]. 

Sandra Wilk, Strona Tańca 

„Metal Traktor: Świat w chaosie” Joan Laage/Kogut Butoh (USA), wykonanie: Joan Laage, muzyka: Valentine Santarcangelio, pokaz w ramach: 6. Butohpolis – Międzynarodowy Festiwal Sztuki Butoh, pokaz: Teatr Akt, 28.04.2024