„Drganie jednej struny” Dada von Bzdülöw to artystyczna, taneczno-wizualna interpretacja nieśmiertelnej, uniwersalnej powieści science-fiction Stanisława Lema „Solaris”, ale nie tyle zawartej w tej książce fabuły, co rozmaitych aspektów filozoficznych dotyczących namacalności istnienia, sprawowania kontroli nad ciałem i wpływu na umysł, nieoczywistości świata w jakim żyjemy, przenikania się różnych sfer czy kategoryzacji pojęć. Dada – podobnie jak Lem – pokazuje nam świat, w którym nasze największe oczekiwania i pragnienia okazują się złudą.
Kto więc nie czytał „Solaris” a przyszedł na spektakl, by zobaczyć harmonijne partnerowania, przejrzystą historię i sceniczną gorącą jak ogień relację rozgrywającą się między tancerzami, z których gdański zespół jest znany – ten zapewne przeżył niemałe zdziwienie. We wspólnej produkcji Dada von Bzdülöw i Zavod Mirabelka (Słowenia) zobaczyliśmy bowiem świat zdekomponowany, z celowo ustawionymi asynchronicznymi układami, z relacjami, które nie istnieją i nie zawiążą się w trakcie spektaklu, wreszcie – co najważniejsze – opowieść zawieszoną pomiędzy rzeczywistością realną a wirtualną, czasem przeszłym, teraźniejszym a przyszłym
„Drganie jednej struny” ma zwodzić nasze zmysły poprzez grę ciała, świateł i cieni oraz dzięki transmisji na żywo obrazu aktorów i publiczności na biały ekran ustawiony pośrodku sceny (w tym przypadku sceny Sali Laboratorium w CCS – Zamek Ujazdowski w Warszawie, gdzie artyści wystąpili 4 października 2022 r. w ramach 26. edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Performatywnych „Rozdroże”). Cała ta wielowątkowa operacja trochę się udała, a trochę nie, choć sam pomysł jest naprawdę ciekawy.
Katarzyna Chmielewska, Magdalena Reiter i Jakub Truszkowski na naszych oczach składają swoją nielinearną opowieść z fragmentów, jakby z okruchów rozbitego lustra; chcą nam pokazać, że bez wskazówek i wyjaśnień możemy w warstwie wyobrażenia znaleźć coś namacalnego. Krążą więc przed i za dużym białym ekranem, dookoła którego ustawione są kamery rzucające na żywo ich wizerunki i sylwetki na ekran – czasem normalnie, czasem w wersji zmiksowanej (zduplikowanej lub zapętlonej). Obraz na ekranie jest czarno-biały, nieco rozmyty, płaski, nierealny, obcy jakiś. Nie płynie także w czasie rzeczywistym – aż szkoda, że z powodu niedoskonałości sprzętu technicznego, a może założenia reżyserskiego, nie pobawiono się jeszcze wymiarem czasu, by namieszać widzom w zmysłach i myślach poprzez puszczanie streamingu w sposób dopasowany co do sekundy, by za chwilę zrobić to w sposób mniej lub bardziej opóźniony wobec działań nagrywanych bohaterów.
Najciekawszym wizualnie momentem tej gry – czarno-białych nagrań przeplatających się z czarnymi cieniami trójki artystów pojawiającymi się na białym ekranie (czyli też czarno-białymi) – była chwila, gdy jedna z bohaterek (Reiter) bawi się przed ekranem swoim cieniem, sęk w tym, że to był nie jej cień, a cień stojącej za ekranem drugiej tancerki (Chmielewska). Złudzenie prawdziwości tej sceny pryska już po krótkiej chwili, gdy „cień” nie zachowuje się w sposób lustrzany, przewidywalny – mózg widza chce czegoś znanego, tymczasem, gdy stojąca przed nami dziewczyna opuszcza rękę w dół, jej „cień” wcale tego nie robi, a podnosi rękę w górę, gdy zbliżają ręce do siebie to nie są te same ręce, itd. To najbardziej intrygujący i zaskakujący moment „Drgania jednej struny”, ale nie udałoby się wywołać tego silnego wrażenia dysonansu poznawczego, nagłego uświadomienia sobie, że zmysły mogą nas po prostu oszukać, gdyby nie całe wcześniejsze wprowadzenie w ten wirtualno-realny świat, gdzie nic nie wydarza się tak, jak tego byśmy chcieli.
To właśnie było, jak sądzę, pierwotne założenie twórców w tej pracy, aby trójka tancerzy „Drgania jednej struny” znalazła się w nieznanej dla nich sytuacji, w przestrzeni, która – niczym lemowski myślący ocean – narzuca im coś, czego się nie spodziewają i czego nie mogą przewidzieć. Bohaterowie spektaklu próbują jakoś znaleźć się w tym nowym uniwersum, wzajemnie uczą się swoich ruchów, pomagają prowadzić swoje ręce czy nogi po odpowiedniej trajektorii. Niby są razem, a jednak osobno. Rzadko zresztą widzimy równocześnie cała taneczną obsadę na scenie, poszczególni wykonawcy znikają za zasłoną, jak nagle oświetlone cienie albo losowo wyłączane nagrania, które determinują ich obecność lub spotkania.
Choć w zasadzie spektakl Dada von Bzdülöw został stworzony bez wyraźnej i łatwo odczytywalnej linii dramaturgicznej to ciekawa praca. Co prawda nie każdego porwie na poziomie emocjonalnym czy wizualnym, ale na poziomie intelektualnym z pewnością skłoni do głębszego zastanowienia się nad impulsami determinującymi ludzkie działania, realnością i nierealnością naszego istnienia (także – a może przede wszystkim – w warstwie filozoficznej), na temat pragnień i oczekiwań. Ten spektakl pokazuje nam też to, jak można myśleć o przyszłości, w której granice między światem realnym a cyfrowym będą zacierać się coraz bardziej.
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Drganie jednej struny” Dada von Bzdülöw, choreografia i wykonanie: Katarzyna Chmielewska, Magdalena Reiter, Jakub Truszkowski, wideo, scenografia i reżyseria światła: Atej Tutta, muzyka: Radosław Duda, dramaturgia: Rok Bozovičar, kostiumy: Jelena Proković, produkcja: Dada von Bzdülöw i Zavod Mirabelka, producenci: Tina Dobnik, Magdalena Reiter, Michał Jankowski, partnerzy: Bunkier, Teatr Wybrzeże, GAK, Klub Żak, pokaz w ramach: 26. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Performatywnych „Rozdroże” 2022, pokaz: Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski (Laboratorium), 04.10.2022