A jeśli filmu nie będzie? O 2. Konkursie choreograficznym "W SIECI" podczas lockdownu

A jeśli filmu nie będzie? O 2. Konkursie choreograficznym "W SIECI" podczas lockdownu

Kiedy wyrażamy swój sprzeciw w kontekście sztuki? Masowo potrafią nas poruszyć próby cenzurowania artystów. To już wiemy. Coś ponadto? Dyskutujemy albo protestujemy, gdy pojawia się na rynku jakaś kontrowersyjna praca… A poza tym? Kiedy wznieśliśmy swe pięści np. po przeczytaniu wyników rozdania grantów, stypendiów lub po przyznaniu nagród? Pewnie nigdy, bo mimo że aż się w nas gotuje to najczęściej nie wyrażamy publicznie swego krytycznego zdania.

Idąc wbrew temu nurtowi milczenia, jakiegoś tumiwisizmu, pozwolę sobie niniejszym zgłosić zdanie odrębne wobec decyzji jury i decyzji widzów w 2. edycji Konkursu choreograficznego w SIECI. W konkursie tym wygrały bowiem prace, których w zasadzie nie da się wystawić na scenie. To są dobre taneczne realizacje filmowe, nie podważam tego. Wręcz jestem zaskoczona ich wysoką jakością. Jeśli jednak spojrzymy na zawartą w tych pracach choreografię (zgodnie z tytułem rywalizacji zaproponowanej przez Centrum Teatru i Tańca to konkurs cho-re-o-gra-fi-czny), na sam ruch, jego ułożenie, lekkość, precyzję wykonania, fantazję, na poszukiwania ciekawych sekwencji, to narosną w nas wątpliwości, czy naprawdę wśród zgłoszonych etiud nie było lepszych propozycji.

Zapraszam więc do zastanowienia się nad tym, co by było, gdyby zwycięskie prace pozbawić formy filmowej. I spróbować wystawić po wygaszeniu pandemii korona wirusa na scenie.

Po kolei. Głosami widzów wygrała praca „Dzieło dla rąk” Luizy Malinowskiej, zrealizowana do wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. To fantastyczny teledysk do piosenki stworzonej na bazie wybranego utworu [„Kiedy się w ludziach miłość śmiercią stała i runął na nas grzmiąc ognisty strop, błogosławieni ci, co im za mała była ta trwoga dla serc i dla rąk (…)”]. W tym nagraniu znalazło się wiele robiących wielkie wrażenie wizualne ujęć, przy realizacji filmu wykorzystano kamerę obrotową i ruchomą, są najazdy z góry, wyraziste plenery, a całość została całkiem dynamicznie zmontowana.

Piękne widoki przyrody, łapiąca za serce muzyka i sama historia opowiadana zarówno tekstem, jak i ruchem – to się po prostu musiało spodobać, en masse. Tak samo, jak podobać się potrafi dobry klip muzyczny czy ciekawa reklama społeczna. Ale nie da się – moim zdaniem – powtórzyć tej emocji, jaką przed ekranem wywołuje „Dzieło dla rąk” na scenie teatralnej. Nie da się w zamkniętej, kilkumetrowej przestrzeni biec na oślep między drzewami, nie da się odtworzyć wrażeń dotykania drzew czy delikatności bycia w przyrodzie, istnienia w niej. Nie da się też „umrzeć” w lesie, który będzie udawała sala teatralna. To jest po prostu niemożliwe.  

No to idźmy dalej. Sonia Nieśpiałowska-Owczarek przyznała nagrodę pracy „Kambium” Agnieszki Sikorskiej. Tu mamy do czynienia z niemal bliźniaczą sytuacją, co w przypadku „Dzieła dla rąk” – siła przekazu tego spektaklu tkwi w tym, że artystka znajduje się w przestrzeni lasu. Kluczowym dla całej etiudy jest to, że bohaterka jest wręcz zanurzona w przyrodzie, bada ją swymi zmysłami dotyku i wzroku, co pokazują nam liczne ujęcia makrofotografii, które dodatkowo potęguje świetna ścieżka muzyczna. Bohaterka muska dłonią mech, głaszcze go, przeciąga między palcami swych stóp jakieś rosnące dziarsko trawki, brodzi w suchych liściach, chodzą po niej mrówki... A my, oglądając ją w tej prawdziwej, żywej, choć nieruchomej scenograficznie, przestrzeni zadajemy sobie pytanie czy tańczące ciało jest w lesie na miejscu, czy może wręcz przeciwnie.

To ciekawy dylemat, dotykający wręcz pierwotności, zważywszy na to, że kostium Sikorskiej sugeruje nagość…

„Kambium” to dobra praca filmowa – z jednej strony ciepła, z drugiej wywołująca niepokój i niepewność, ale jej choreografia jest nie do odtworzenia na scenie. Nie za się zastąpić łamanych pod ciężarem ciała gałązek dźwiękiem puszczanym z offu, ani wstawić do teatru prawdziwego drzewa i udawać, że ono żyje – ten zabieg wywoła tylko efekt fałszu. „Kambium” zadziała tylko na filmie. Bez niego nie zaistnieje.

Następna nagroda to decyzja Adama Kamińskiego. Wskazał on na etiudę „Nie My” Łukasza Wójcickiego, pracę, którą sam twórca określił jako „taneczne kino nieme”. Jeśli oceniamy kwantyfikatory – to, z całego zestawu prac konkursowych W SIECI, Wójcicki wybrał najlepsze. W krótkiej formie opowiedział bowiem o wielkim dramacie osób wykluczonych, o niewolnictwie, o eksterminacjach mniejszości, o handlu ludźmi i wreszcie o okrucieństwach wojen. Zrobił to wybierając filmową konwencję kina niemego i wyjaśniania o co chodzi poprzez plansze z tekstem. Jeśli więc „Nie My” zostałoby pozbawione samego filmu – rozpłynie się we mgle.

Muszę tu oddać twórcy siłę jego filmowego i artystycznego konceptu. Ta etiuda, choć czarno-biała, wcale nie jest bezbarwna – zaskakuje, w tym emocjonalnie, postrzeganiem największych okrucieństw tego świata przez pryzmat ludzkiego ciała. I prawdą jest, że gdy przypomnimy sobie stosy martwych ciał to od razu na myśl przyjdzie nam wojna lub obozy koncentracyjne; gdy przypomnimy sobie wiszących na szubienicach – pomyślimy o Ku Klux Klanie i całej wstydliwej historii apartheidu, itd…

Czy jednak w samej warstwie choreograficznej „Nie My” jest ciekawe? Jeśli odejmiemy „przyspieszenie” tempa wyświetlania klatek, czarno-biały obraz i efekt zarysowanej taśmy filmowej? Czy sceniczny erzac tej pracy wideo spełniłby swoje zadanie na żywo? Ja mam spore wątpliwości. Naprawdę.

Jest jeszcze jedna nagroda. Włodzimierz Kaczkowski wyróżnił etiudę Czarka Jereczka (tańczą: Czarek Jereczek i Wiktoria Mróz) – jedyną hybrydę taneczno-filmową wśród nagrodzonych. Ta choreografia, przy dużym wysiłku mogłaby zostać wystawiona w teatrze pozostając na wskroś prawdziwą.

„Słyszysz?” to naprawdę udany spektakl o pandemii, izolacji i samotności. Ma dużo cech uniwersalnych, ale jego kluczowymi elementami są nagrania wideo z nakładającymi się na siebie mirażami z półprzezroczystymi postaciami tańczących. Tu nie ma grupy – jest solo, rzadziej duet, jeśli jest jakaś solidniejsza interakcja to tylko w tym ulotnym mirażu… Na filmie to bardzo symboliczne – tyle z nas pozostało, mamy wspomnienia, mamy tęsknoty, mimo że nas tu niemal nie ma. Dzięki temu opowieść Jereczka i Mróz niesie ze sobą pytania nie tylko o skutki izolacji, ale też o granice swobody i wolności. Jak je postrzegamy? Czy to pojęcie indywidualne czy może jednak grupowe? Godzimy się ze stratą czy wypatrujemy zmiany? To wszystko działa. Krzyczy. Jest wymownie klarowne, ale tylko na filmie.

Na obronę dodam, że tancerze w „Słyszysz?” zaproponowali spójny, ciekawy ruch, który naprawdę może się podobać. Ale czy bez wideo symbolika pozostałaby tak samo silna? Chętnie o tym podyskutuję, a jeszcze chętniej zobaczę na scenie, by wyrobić sobie ostateczne zdanie na temat tego, czy jestem „za” czy może jednak „przeciw”.

Reasumując. Zastanawiam się nad tym wszystkim, bo moją uwagę przykuły zupełnie inne spektakle, niż te wskazane przez jury i widzów. Forma filmowa miała dla mnie poboczne znaczenie, bo podczas izolacji społecznej nie każdy ma chęci, środki i możliwości potrzebne do stworzenia wyrazistego nagrania. Dlatego w Konkursie choreograficznym W SIECI spodobały mi się prace oparte przede wszystkim na ruchu, na tańcu, a takie, które całą konstrukcję oparły na filarach realizacji filmowej.

Pierwsza z tych prac to konceptualny „Limes” Sylwii Nosarzewskiej o barierach, tych uświadomionych i nieuświadomionych (tancerka wykorzystuje w pierwszej scenie folię – symbol bariery od chorych na COVID-19, później skupia się na barierze skóry chroniącej nas przed bakteriami, uszkodzeniami mechanicznymi, w sensie metaforycznym oddzielającej nas od świata). Tu każdy oddech ma swoje znaczenie (posłużył także za element „muzyki”), tu każdy szept i każdy dźwięk ciała buduje określoną, niepokojącą atmosferę. Film do „Limes” ma co prawda wiele zbliżeń, ale i bez nich spektakl ten wywoła w widzach określone reakcje emocjonalne. Moim zdaniem oczywiście.

Druga praca, na jaką chciałabym zwrócić szczególną uwagę to improwizowana etiuda Aleksandry Wierzbickiej zatańczona w pustym mieszkaniu po remoncie. W tej pracy ruch rodzi się wolno, niespiesznie, sączy się jak kropla z kranu, ale bije z niego ogromna tęsknota, mnogość przeżyć, być może także szokujących wspomnień. To skromna w swej formie, ale bardzo, bardzo emocjonalna choreografia. Przywiodła mi na myśl „płynącą falę” w tai-chi i zabrała w swój świat...

I wreszcie trzecia praca zasługująca na wielkie wyróżnienie. To „Czerwone i czarne” Elwiry Piorun (tańczy: Amanda Nabiałczyk) – pełnokrwisty spektakl teatralny, z wyraźnymi symbolicznymi, choć nie nachalnymi, nawiązaniami do pandemii; od tych w kostiumie (zasłonięta twarz, rękawiczki) po te w układzie ruchowym. Artystki chciały działać na kontrastach, między rzeczywistością a ideami, między ciałem a przestrzenią, ruchem a bezruchem, pewnością a strachem. To się udało. Ponadto, co ciekawe, choreografia została tak ułożona, że widząc przed sobą jedną osobę odnosimy wrażenie, że są ich dwie. I nie potrzeba było do tego żadnych fajerwerków czy tricków filmowych.

Całość tej choreografii przytrzymała na długo moją uwagę, pozwoliła skupić się zarówno na ogóle, jak i na detalu. Przebiło się przez szkło ekranu. To zrobiło na mnie wrażenie – największe z całego zestawu spektakli zgłoszonych do tej edycji konkursu.         

Sandra Wilk, Strona Tańca

Konkurs choreograficzny W SIECI – edycja 2, Centrum Teatru i Tańca w Warszawie (online), maj 2020 r.