Taniec w polskim filmie. Potencjał, który czeka na odkrycie

Taniec w polskim filmie. Potencjał, który czeka na odkrycie
Taniec współczesny, nowoczesny, towarzyski, klasyczny (balet), performance to dziedziny, które nigdy nie leżały w centrum zainteresowań polskich filmowców. Do dziś taniec jest tylko ozdobą w filmach, traktowany jest raczej jak element tła, specyficznego kolorytu, niż główny temat. Ale ze względu na to, że w październiku w Warszawie rozpoczęły się zdjęcia do nowej produkcji filmowej o tematyce tanecznej („Święto ognia”) warto przyjrzeć się związkom polskiej choreografii z polską reżyserią. Są nieznaczne, ale istnieją.

Owszem mamy własny serial taneczny („Tancerze” 2009/2010), kilka filmów kinowych (np. „Kochaj i tańcz” z 2009 r. czy „Maraton tańca” z 2010 r.) oraz kilka popularnych telewizyjnych tanecznych show, ale to tyle, co nic. Zresztą te produkcje i tak nie sprawią, że rodzimy taniec – szczególnie ten teatralny, sceniczny – nie popadnie w zapomnienie na ekranie. Próżno bowiem szukać w polskiej kinematografii filmów obyczajowych podobnych do „Billy Elliot” Stephena Daldry’ego, „Czyż nie dobija się koni?” Sydneya Pollacka albo thrillerów psychologicznych przypominających „Czarnego Łabędzia” Darrena Aronofsky’ego. A polska kinematografia jest naprawdę daleko od półki, na której filmy taneczne biją frekwencyjne i sprzedażowe wyniki oglądalności, z takimi wielkimi produkcjami jak np. „Gorączka sobotniej nocy” (1977), „Dirty dancing” (1987), „Step Up: Taniec zmysłów” (2006), „Flashdance” (1983), „Footloose” (1984), „Zatańcz ze mną” (2004), „Wytańczyć marzenia” (2006) czy nawet bardziej kameralne obrazy, w stylu obyczajowo-politycznych „Białych nocy” (1985) z Michaiłem Barysznikowem w roli głównej. Nawet o filmach artystycznych w wysmakowany sposób oddających ducha sztuki tańca, podobnych do „Rytm to jest to!” Thomasa Grube i Enrique Sancheza Lanscha, „Flamenco” i „Tanga” Carlosa Saury czy „Piny” Wima Wendersa nie można nawet pomarzyć.

Jak tu zresztą marzyć, skoro nie ma na naszym rynku nawet kinowych filmów, w których nie tyle głównymi bohaterami, co jakimikolwiek bohaterami byliby artyści z szeroko pojętego teatru tańca? Nie da się marzyć na pustyni, gdzie marnie wypada nawet katalog dokumentów o tańcu i wciąż najważniejszym profesjonalnym tytułem tego nurtu pozostaje krótkometrażowka „Siedem kobiet w różnym wieku” Krzysztofa Kieślowskiego z 1979 roku! W dziele Kieślowskiego wystąpiła m.in. Ewa Wycichowska (Polski Teatr Tańca – Balet Poznański), a reżyserowi w zaledwie 16 minut udało się pokazać drogę, jaką musi pokonać każdy tancerz baletowy.

Niedocenieni artyści i niedocenione historie

Polski taniec współczesny walczy więc samotnie o zapisanie się w historii kinematografii i literatury, czy szerzej – w pamięci społecznej, masowej. A naprawdę jest o czym mówić i zapisywać w annałach. Mamy własną szkołę uczącą kinetografii („nutowego” zapisu tańca), metodologię warsztatów tanecznych dla osób niewidomych czy osób głuchych, uznane festiwale tańca, kilka teatrów instytucjonalnych i ogromny rynek tancerzy niezależnych, którzy są jednymi z najlepiej wykształconych w Europie. Są liderzy objeżdżający świat, duże i małe zespoły idące nietypowymi ścieżkami, tworzące nie tylko spektakle teatralne, ale też wystawy choreograficzne, oryginalne flash moby, badawcze pokazy site-specific. Wreszcie jest na rynku tanecznym kilka gwiazd, cenionych w środowisku tańca, a niemal nieznanych w kulturze masowej. Wielka to szkoda, bo taniec współczesny jest jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się dziedzin sztuki i w niczym nie przypomina skostniałego baletu obracającego się od wieków w tym samym, silnie skodyfikowanym zestawie ruchu. Tu mamy także ciekawe scenariusze – spektakle polityczne, społeczne, szybko reagujące wobec napięć społecznych (np. dookoła społeczności nieheteronormatywnej, praw kobiet, praw człowieka, ekologii, kryzysu humanitarnego, wielkiej czy oddolnej polityki).

Interesująca jest też niezwykła mnogość styli – od tańca współczesnego w kilkudziesięciu odmianach (np. Contemporary Dance, Modern Dance, Jazz Dance, Floorwork Dance, Body Mind Centering, Modern Ballet, taniec konceptualny, tzw. nową choreografię, itp.), przez rozmaite techniki tańca nowoczesnego, bo w naszym kraju wykonuje się zarówno unowocześnione hiszpańskie flamenco, pokazy opierające się na sekretnej broni Dalekiego Wschodu, czyli taniec wachlarzy bojowych, taniec na szarfie (Aerial Dance), arabski taniec brzucha (Belly Dance), wiele odmian Break Dance czy np. europejską odmianę japońskiego butoh (New Butoh). W Polsce mamy nawet tancerkę i nauczycielkę japońskiego tańca jiutamai – Hana Umeda występująca pod świeżo nadanym jej imieniem Sada Hanasaki jest pierwszą i jedyną tancerką spoza Japonii, która ukończyła szkołę Hanasaki-ryu! I niebywałym jest, że nasi scenarzyści czy producenci wciąż nie widzą potencjału w tej różnorodności.

Nie mając profesjonalnego wsparcia tancerze, choreografowie, dziennikarze taneczni, dokumentaliści tańca zaczęli brać sprawę w swoje ręce – piszą książki, realizują filmowe wywiady, tworzą coraz ciekawsze audiowizualne zapisy spektakli bądź w ogóle spektakle audiowizualne i… kręcą filmy. Oczywiście to są głównie produkcje dokumentalne lub artystyczne, co jest naturalne, skoro zdobycie przez producenckich amatorów finansowania na realizację filmu kinowego jest w zasadzie niemożliwe. Ale środowisko taneczne robi co może czerpiąc z ogromnego bogactwa i rodzimych zasobów tańca. Choć – niestety – bez udziału profesjonalistów nie przyniesie to, tak oczekiwanej, zmiany. Nie ma co przecież dyskutować o tym, że bez odpowiednich możliwości produkcyjnych, promocyjnych ani dystrybucyjnych istnieją szanse na dotarcie do odbiorcy masowego. Te szanse są po prostu nikłe, żeby nie powiedzieć żadne.

Dokument taneczny nie leży w centrum zainteresowania

Przybliżmy więc przynajmniej jeden z przykładów takiej środowiskowej produkcji dokumentalnej. W okresie pandemii koronawirusa SARS-CoV-2, w 101. rocznicę urodzin Naty Lerskiej – najstarszej polskiej pionierki tańca modern, odbyła się internetowa premiera filmu dokumentalnego „Nata Lerska: Historia tancerki” w reżyserii Iwony Wojnickiej. Świat audiowizualny nie zna tej reżyserki, bo to niezależna tancerka i choreografka, tworząca w nurcie tańca ekspresyjnego, wcześniej niezajmująca się filmem, poza tym, że elementy filmowe wplatała do własnych taneczno-performatywnych projektów. Ale to właśnie Wojnicka zdecydowała się opowiedzieć o nieco zapomnianej artystce urodzonej w Warszawie jako Natalia Lejzerowicz i debiutującej na scenach przedwojennej Warszawy, o tancerce, która pokazała w Polsce modern oraz inne style i wpłynęła tym samym na powstanie i rozwój dzisiejszego tańca współczesnego.

Podczas II wojny światowej Nata Lerska tańczyła w pustym pokoju domu, w którym ukrywało się siedmioro innych Żydów. Przeżyła dzięki temu, że przez pięć lat z niego nie wychodziła. Uratowała się także jej rodzina z żydowskimi korzeniami unikając wywiezienia do getta.

Młodziutka Lerska w swoim pokoju stworzyła ekspresyjną etiudę taneczną „Partyzantka” o dziewczynie przebranej za chłopaka, która walczyła na froncie. Ta odważna choreografia nie tylko była wyrazem cierpienia, upodlenia, strachu, jakiego doświadczyła ukrywając się, mówiła też o pragnieniu zemsty, ale i łamała wszelkie konwenanse, jakie znano wówczas w tańcu. Lerska w wydanej wiele lat później swojej książce „Wspomnienia tancerki” tak opisywała „Partyzantkę”: „Stoję na środku pokoju i umieram, czapka spada mi z głowy a spod niej wylatuje burza długich włosów, którą przez całą okupację ukrywałam pod chustką, bo były czarne, co znaczyło: Żydówka”. Po wojnie etiuda została ocenzurowana i w rezultacie Nata Lerska zasłynęła jako solistka tańców hiszpańskich. Tancerka wyjechała z Polski w 1968 roku. Jako powód podawała: „Nie chciałam być ani Żydówką ani Polką. Po prostu chciałam być człowiekiem”.

Opowiedzenia jej historii – bogato ilustrowanej materiałami audiowizualnymi ze zbiorów własnych oraz archiwalnych – podjęło się Warszawskie Muzeum Tańca, w ramach stypendium MKiDN „Kultura w sieci” przy wsparciu finansowym Związku Artystów Scen Polskich ZASP oraz Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, a powstały dokument miał premierę 28 marca 2021 r. w 101. urodziny Naty Lerskiej. Kiedy w jej paryskim domu rozpoczął się wywiad-rzeka i ruszyła kamera, stulatka powiedziała: „Wreszcie ktoś słucha”…

Pełna produkcja tego dokumentu zawierającego m.in. wywiad z Natą Lerską i rozmowy z gronem najbliższych przyjaciół – znanych postaci warszawskich scen, kosztowała zaledwie kilkadziesiąt tysięcy zł. Choć z przyczyn oczywistych przy takim budżecie nie jest to dokument doskonały, to – mimo błędów montażowych czy pewnych niedociągnięć scenariuszowych – istotna produkcja filmowa dla świata tańca współczesnego z ostatnich lat. To po prostu unikatowy dokument.

Nata Lerska, uczennica Szkoły Rytmiki i Tańca Janiny Mieczyńskiej w Warszawie, wspomina w nim np. swój występ na Międzynarodowym Konkursie Tańca w Brukseli w 1939 roku. Kompozytor Zbigniew Rymarz opowiada o wspólnych latach na scenie, a także o słynnej stołecznej kawiarni „Pod Gwiazdami” prowadzonej przez Juliana Sztatlera, męża Naty. Krystyna Mazurówna, była tancerka Teatru Wielkiego i rewii Casino de Paris, mówi o tym, że jeden z występów Lerskiej zadecydował o wyborze całej jej kariery życiowej. A Bożena Malinowska, była tancerka Teatru Wielkiego, opowiada historię paryskiej szkoły tańca prowadzonej przez pionierkę, w której uczyli wraz z mężem, Feliksem.

Jeśli mamy bohaterkę z taką niezwykłą historią, to czego chcieć więcej, by stworzyć scenariusz do wspaniałego pod względem dokumentacyjnym i historycznym filmu? Tymczasem rozpoczęła się produkcja nowego kinowego filmu o tańcu, opartego na fikcji literackiej.

Powstaje nowy polski film taneczny

Oczywiście dla tańca wciąż jest nadzieja w polskim kinie. Dowodem na to może być fakt, że jedno z największych polskich filmowych studiów producenckich wykupiło prawa do ekranizacji książki „Święto ognia” Jakuba Małeckiego (zresztą stało się to przed jej wydawniczą premierą na rynku księgarskim). Zadania ekranizacji książki z silnym motywem tańca (baletu) podjęło się studio Opus Film (producent „Idy”, która w 2015 r. otrzymała Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny), a zdjęcia rozpoczęły się w październiku 2022 r. w Warszawie.

To może być dobry – niezrobiony pod publiczkę – film, bo za reżyserię odpowiada Kinga Dębska, autorka niezłych obrazów „Moje córki krowy” czy „Zupa nic”. Sama firma producencka także nie ma zakusów na stworzenie kasowego, łopatologicznie wykładającego odbiorcy obrazu. „Święto ognia” określa jako lekko magiczny, nie stroniący od humoru i wzruszeń projekt, który – wg Dębskiej – „jest najbardziej czułym i delikatnym z jej filmów”, mieszczącym się stylem gdzieś między „Amelią” a „Nietykalnymi”.

W głównych rolach zobaczymy debiutującą studentkę Akademii Teatralnej Paulinę Pytlak i tancerkę Polskiego Baletu Narodowego Joannę Drabik, a towarzyszyć im będą: Tomasz Sapryk, Kinga Preis, Karolina Gruszka, Katarzyna Herman i Mariusz Bonaszewski. Za choreografię odpowiadać ma Jacek Przybyłowicz – uznany twórca, zarówno w świecie polskiego baletu, jak i polskiego tańca współczesnego.

W „Święcie ognia” do realizacji produkcyjnej zaproszono m.in. operatora Witolda Płóciennika, scenografa Wojciecha Żogałę, montażystę Jarosława Kamińskiego, kompozytora Bartosza Chajdeckiego, kostiumografkę Dorotę Roqueplo czy charakteryzatorkę Ewę Szwed.

Uhonorowana Nagrodą im. Cypriana Kamila Norwida powieść Jakuba Małeckiego ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN, a powstała na jej podstawie podnosząca na duchu filmowa opowieść o miłości z tańcem w tle, o pasji i cenie sukcesu ma mieć swoją premierę kinową w 2023 roku.

Sandra Wilk, Strona Tańca