21 czerwca 2023 r., w trzecim dniu 19. Międzynarodowego Festiwalu Tańca Zawirowania, widzowie mogli zapoznać się z ciekawym wydarzeniem, jakim był duet Francesci Caselli i Ilarii Ignesti z grupy tanecznej Compagnie DNA. „White Noise”, spektakl w choreografii i dramaturgii Elisy Pagani, wystawiono w Centrum Teatru i Tańca Zawirowania.
Włoskie przedstawienie można podzielić na cztery części, z których pierwsza i trzecia to pewien powtórzony rytuał: kobiety dzielne, wojowniczo przedzierające się przez świat, uznające tylko własną walkę, własne działanie za jedyny, a zarazem jakże samotny środek przetrwania. To niestety częsty błąd niektórych odłamów feminizmu, a właściwie błędnej interpretacji równości płci, zgodnie z którą musimy zamienić się w mężczyzn, w wojowników, w bohaterów, zatracając w pewnym sensie to, co stanowi o wartości kobiecości: nie seks, nie uroda, nie siła, a wrażliwość, empatia, umiejętność współdziałania.
Przypuszczam, że te części byłyby bardziej wyraziste, gdyby w pierwszej części tancerki były nago – w przeciwieństwie do sekwencji w ubraniach (i to „po męsku”) w trzeciej. Kostiumy, które bohaterki nosiły na samym początku spektaklu były podobne do plażowych, dwuczęściowe, jak gdyby chodziło tylko o nieepatowanie nagością; brak kompletnego okrycia ukazywał szczerość postaci, nie grających żadnych ról społecznych czy zawodowych, ponieważ nie chodzi ani o pełnione role, ani o kobiece ciało, tylko walkę o byt zatracając się w męskim wzorcu. Podobnie w trzeciej części, w której ubrane w spodnie i koszule kobiety nadal odrzucały wszystko poza walką wzorowaną na męskim świecie. Nie walczyły ze sobą, ale także nie walczyły razem, choć ich działania były prawie identyczne. Walczyły o samotne przetrwanie. Nawiasem mówiąc jestem pełna podziwu dla kondycji tancerek; gdy już wydawało się, że koniec spektaklu (i ich sił) jest bliski, wykrzesały z siebie kolejną porcję niespożytej energii.
Zapewne „White Noise” nie przyniósłby mi większych wzruszeń, gdyby nie część środkowa. Na widowni zapadła nieznana wręcz w tak małym, ciasno wypełnionym wnętrzu cisza. Obie bohaterki usiadły na ziemi blisko siebie, twarzą w twarz. Nieśmiało sięgały po kolei do rozwichrzonych, zmierzwionych w tańcu włosów przyjaciółki (siostry?), początkowo delikatnie dotykając kosmyków partnerki, potem coraz intymniej, a zarazem śmielej układając i spinając włosy w uporządkowaną formę. Trochę skojarzyła mi się ta scena z filmami o gibraltarskich makakach, które iskając się wzajemnie okazują nie tylko ufność, ale i wzajemną odpowiedzialność. Właśnie czułość, zaufanie, empatia i współpraca w grupie są najsilniejszymi, a najbardziej zgubionymi przez współczesność pierwotnymi (w sensie podstawowymi) cechami naczelnych. Makaki nadal tak robią, kobiety - jakże rzadko odważają się aż tak zaufać, odkryć swoją bezbronność i potrzebę bliskości. A to właśnie te cechy pozwalają ludzkości przebrnąć zwłaszcza przez czasy złe.
W zasadzie spektakl mógł się w tym momencie skończyć i byłby może nieco czułostkowy, nieco przesłodzony, ale jakże wspierający, budujący pozytywne odczucia… Jednak twórczyni dramaturgii i choreografii miała dla nas ciąg dalszy. W trzeciej części znowu była walka ze światem, męskie wzorce, jednak ten intymny czas, gdy tancerki siedziały blisko siebie w ciszy w ograniczonym kręgu światła, przełamał rutynę, doprowadził do współpracy, gdy przestała być ważna walka samotna, a zaczęła walka wspólna.
Niestety nie całkiem zrozumiałam końcowe przesłanie w ostatnim fragmencie. Otóż tancerki zamieniły się w Sancho Pansę w roli osiołka i Don Kichota, wspólnymi siłami pokonując wiatrak… elektryczny, zawieszony na słupie, zmniejszający panujący na widowni upał. Czy nasza, kobieca walka jest tylko mirażem, walką z wiatrakami?
Mam nadzieję, że z czasem ten groteskowy epilog zatrze się w mojej pamięci, a zostanie scena empatycznej czułej bliskości.
Przedstawieniu towarzyszyła muzyka, tworząca coś w rodzaju white noise, białego szumu, który – jak wykazują badania – wywiera pozytywny wpływ nie tylko na samopoczucie, ale i kontakty międzyludzkie. Wsłuchiwanie się w biały szum zmniejsza stres, wycisza. Nie jestem pewna, czy także w przypadku oglądanego spektaklu, w którym tenże szum przeradzał się chwilami raczej w łomot, ale to tylko kwestia wrażliwości muzycznej.
Elżbieta Bisch, Brygada Tańca 2023
„White Noise” Compagnie DNA, choreografia i dramaturgia: Elisa Pagani, wykonanie: Francesca Caselli, Ilaria Ignesti, produkcja: Compagnie DNA, pokaz w ramach: 19. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania, pokaz: Centrum Teatru i Tańca Zawirowania, 21.06.2023
Włoskie przedstawienie można podzielić na cztery części, z których pierwsza i trzecia to pewien powtórzony rytuał: kobiety dzielne, wojowniczo przedzierające się przez świat, uznające tylko własną walkę, własne działanie za jedyny, a zarazem jakże samotny środek przetrwania. To niestety częsty błąd niektórych odłamów feminizmu, a właściwie błędnej interpretacji równości płci, zgodnie z którą musimy zamienić się w mężczyzn, w wojowników, w bohaterów, zatracając w pewnym sensie to, co stanowi o wartości kobiecości: nie seks, nie uroda, nie siła, a wrażliwość, empatia, umiejętność współdziałania.
Przypuszczam, że te części byłyby bardziej wyraziste, gdyby w pierwszej części tancerki były nago – w przeciwieństwie do sekwencji w ubraniach (i to „po męsku”) w trzeciej. Kostiumy, które bohaterki nosiły na samym początku spektaklu były podobne do plażowych, dwuczęściowe, jak gdyby chodziło tylko o nieepatowanie nagością; brak kompletnego okrycia ukazywał szczerość postaci, nie grających żadnych ról społecznych czy zawodowych, ponieważ nie chodzi ani o pełnione role, ani o kobiece ciało, tylko walkę o byt zatracając się w męskim wzorcu. Podobnie w trzeciej części, w której ubrane w spodnie i koszule kobiety nadal odrzucały wszystko poza walką wzorowaną na męskim świecie. Nie walczyły ze sobą, ale także nie walczyły razem, choć ich działania były prawie identyczne. Walczyły o samotne przetrwanie. Nawiasem mówiąc jestem pełna podziwu dla kondycji tancerek; gdy już wydawało się, że koniec spektaklu (i ich sił) jest bliski, wykrzesały z siebie kolejną porcję niespożytej energii.
Zapewne „White Noise” nie przyniósłby mi większych wzruszeń, gdyby nie część środkowa. Na widowni zapadła nieznana wręcz w tak małym, ciasno wypełnionym wnętrzu cisza. Obie bohaterki usiadły na ziemi blisko siebie, twarzą w twarz. Nieśmiało sięgały po kolei do rozwichrzonych, zmierzwionych w tańcu włosów przyjaciółki (siostry?), początkowo delikatnie dotykając kosmyków partnerki, potem coraz intymniej, a zarazem śmielej układając i spinając włosy w uporządkowaną formę. Trochę skojarzyła mi się ta scena z filmami o gibraltarskich makakach, które iskając się wzajemnie okazują nie tylko ufność, ale i wzajemną odpowiedzialność. Właśnie czułość, zaufanie, empatia i współpraca w grupie są najsilniejszymi, a najbardziej zgubionymi przez współczesność pierwotnymi (w sensie podstawowymi) cechami naczelnych. Makaki nadal tak robią, kobiety - jakże rzadko odważają się aż tak zaufać, odkryć swoją bezbronność i potrzebę bliskości. A to właśnie te cechy pozwalają ludzkości przebrnąć zwłaszcza przez czasy złe.
W zasadzie spektakl mógł się w tym momencie skończyć i byłby może nieco czułostkowy, nieco przesłodzony, ale jakże wspierający, budujący pozytywne odczucia… Jednak twórczyni dramaturgii i choreografii miała dla nas ciąg dalszy. W trzeciej części znowu była walka ze światem, męskie wzorce, jednak ten intymny czas, gdy tancerki siedziały blisko siebie w ciszy w ograniczonym kręgu światła, przełamał rutynę, doprowadził do współpracy, gdy przestała być ważna walka samotna, a zaczęła walka wspólna.
Niestety nie całkiem zrozumiałam końcowe przesłanie w ostatnim fragmencie. Otóż tancerki zamieniły się w Sancho Pansę w roli osiołka i Don Kichota, wspólnymi siłami pokonując wiatrak… elektryczny, zawieszony na słupie, zmniejszający panujący na widowni upał. Czy nasza, kobieca walka jest tylko mirażem, walką z wiatrakami?
Mam nadzieję, że z czasem ten groteskowy epilog zatrze się w mojej pamięci, a zostanie scena empatycznej czułej bliskości.
Przedstawieniu towarzyszyła muzyka, tworząca coś w rodzaju white noise, białego szumu, który – jak wykazują badania – wywiera pozytywny wpływ nie tylko na samopoczucie, ale i kontakty międzyludzkie. Wsłuchiwanie się w biały szum zmniejsza stres, wycisza. Nie jestem pewna, czy także w przypadku oglądanego spektaklu, w którym tenże szum przeradzał się chwilami raczej w łomot, ale to tylko kwestia wrażliwości muzycznej.
Elżbieta Bisch, Brygada Tańca 2023
„White Noise” Compagnie DNA, choreografia i dramaturgia: Elisa Pagani, wykonanie: Francesca Caselli, Ilaria Ignesti, produkcja: Compagnie DNA, pokaz w ramach: 19. Międzynarodowy Festiwal Tańca Zawirowania, pokaz: Centrum Teatru i Tańca Zawirowania, 21.06.2023